Czuje potrzebę napisania kilku dłuższych zdań po UTMB. Może na przyszły rok, może na pamiątkę. Pewnie co innego będzie siedzieć mi w głowie jak już będę stał na linii startu w 2024 r. Teraz też ciągle zmienia się moja perspektywa. Teraz jak wracam myślami i analizuje etap po etapie jestem wkurzony na siebie. Wkurzony, że tak łatwo poddałem bieg a jeszcze bardziej na to, że zawaliłem końcówkę. Teraz jak widzę pełen obraz tempa i zmian trasy, teraz jak widzę, jak zawodnicy schodzili, puchli żałuje, że nie walczyłem o każdą minutę. Szkoda, że w momencie, kiedy cel się oddalił na 22:00-22:30 bańka pękła we mnie. A stało się to już zanim przyszedł weekend…
Zapraszam Cię na relację z zawodów.
Kto mnie obserwuje ten wie zapewne, że spędziłem cały miesiąc w Alpach z rodziną przygotowując się do zawodów w Chamonix. Na początek 2 tygodnie na wysokości 1450m, potem 2 tygodnie na wysokości 2050m i 2 tygodnie już poniżej 1400m. Przez cały okres prawie codziennie bywałem na wysokości powyżej 2000m. Z wyjątkiem okresu, gdzie przyleciałem na Mistrzostwa Polski w Beskid Żywiecki. Nie mogę powiedzieć, że trenowałem sumiennie. Bywały odstępstwa oraz niedociskanie na mocnych jednostkach. Za to każdego dnia wychodziłem, w zdrowiu i spokoju wykonywałem trening. Czułem się naprawdę rewelacyjnie tuż przed startem. W sumie cały sezon był dla mnie wyjątkowy bardzo dobry. Mimo dwójki dzieci na pokładzie nie mogę narzekać na starty. Może chciałoby się więcej trenować i z większą finezją tak jak parę lat temu. Ale może to kiedyś wróci.
ITRA nie kłamie – 861 pkt! Wszystkie biegi, w których się ścigałem były powyżej 800pkt. Prawie wszystkie najlepsze biegi według punktacji mam z tego roku. I praktycznie wszystko z ultra. Dystanse ok. 100km po prostu rewelacyjnie mi się biegało w tym roku. Szybka regeneracja i bez kontuzji. Miałem mały kryzys żywieniowy po Europejskim Festiwalu Biegowym. Szczerze to był lekko dłuższy problem, no ale w okresie wakacji wyprostowałem dzięki Kasi Leniec z BodyWork. Zacząłem suplementować witaminy oraz probiotyki. Przestałem mieć zjazdy energetyczne w ciągu dnia. Ktoś mi po prostu słoik zdjął z głowy. Okres w Alpach to też brak infekcji żłobkowych, które Zuzia przynosiła regularnie co 2 tygodnie.
Przygotowanie w UTMB potraktowałem poważnie angażując duże środki finansowe na ten cel. Trochę zabawne, ale ostatnio policzyłem, że na zawodach w tym roku zarobiłem ok 16 500 złotych. Liczę tu także nagrody rzeczowe, które udało mi się sprzedać. Natomiast rzeczy, które nie udały mi się sprzedaż a wykorzystałem ja policzyłem za 50%. UTMB to wydatek ok. 20 000 zł. Wiadomo, że to są takie koszty życia, które na co dzień wydaje, ale nie liczyłem tego co zakupiłem specjalnie na sam bieg. Jak już dodać koszty pakietu to cena robi się naprawdę ogromna. Także to jest jeden z elementów, dlaczego trochę szkoda, że nie wyszło.
Cena z pewnością mógłby być wyższa, gdyby nie fakt, że udało się namówić Interhome Polska do współpracy i otrzymałem na jakiś czas piękny apartament w pobliżu Tignes. Cieszę się, że udało się nawiązać współpracę z firmą, która nie była jeszcze w biegach górskich.
Sprzętowo raczej nic wielkiego u mnie się nie zmieniło przed UTMB. Praktycznie w całości te samo wyposażenie co w zeszłym roku przygotowałem – także rzeczy z Natural Born Runners się trzymają. Jedną nowością to założenie Hoka Tecton x na start. Za to w kwestii żywieniowej sporo się zmieniło. Przed startem miałem rozpisany jadłospis. Także był carboloading, chociaż nie wiem jak bardzo skuteczny, bo na parę dni przed startem nie miałem głowy na nic. Wierzę, że Ola pilnowała bardziej to co jadłem. Na sam bieg miałem przygotowanie kilka dań na ciepło, także na trasę kilka przekąsek. Podczas biegu opierałem się natomiast na odżywkach firmy Gu. Tutaj miałem tego naprawdę dużo. Nawet samo przygotowanie w Alpach to 2 torby odżywek. Zabrałem ze sobą jakieś 120 żeli i 2 puszki węglowodanów w płynie, 6 tubek pastylek izo, paczki wafli, żelków oraz białko, które prawie codziennie spożywałem.
W okolice Chamonix zjechaliśmy 30.08 czyli na 2 dni przed startem. Pakowanie, rozpakowanie, przeprowadzenie rozruchu z biegaczami z Polski – to był ciężki dzień. Był to dzień bardzo ciężki pod względem otrzymania dzień wcześniej tragicznej wiadomości z naszego kręgu znajomych. Po prostu nie mogłem skupić się na zadaniu. Po prostu. Następnego dnia odbiór pakietu i kibicowanie na OCC. Obie rzeczy sprawnie, ale jakoś dzień się rozjechał – nie zjedliśmy tak jak powinno być i jakiś dzień taki dziwny wyszedł.
Spaliśmy w Saint Gervais tak jak w zeszłym roku. Jest po prostu taniej niż w Chamonix i nie ma tego tłoku wszędzie. Naprawdę oprócz tej atmosfery kibicowania, ludzi z pasją, wielkiego expo to w tym okresie ciężko jest przebywać w Chamonix. Wolałem w ciszy i bez emocji czekać na start. Wieczorem jeszcze rozruch w towarzystwie Radka, który przyjechał specjalnie na UTMB aby nagrywać film o moim starcie. Czułem duże poczucie własnej wartości, że ktoś tak po prostu spakował się w samochód i przyjechał na własny koszt popatrzeć, jak się przygotowuje, biegnę i co o tym sądzę. Szkoda, że akurat nie mogłem mu za wiele zaoferować, bo moja głowa była gdzieś tam daleko. Te ostatnie chwile do startu trochę się rozjechały. Nie chce pisać, że rozsypały, bo to był było nie prawdą – wystarczyło się tylko spakować i wio.
Rano przybyła moja ekipa supportowa – Sergiusz i Mateusz. Także ogromne podziękowania, że znów ktoś na własny koszt się zgodził spędzić w samochodzie całą noc, aby na kilku punktach podać mi wodę. Wiedziałem, że na Sergiusza mogę liczyć na pełen profesjonalizm w suporcie – już wiele razy widziałem go w akcji. Po prostu wiele razy mi już pomagał.
Rano przygotowanie paczek na każdy punkt oraz rzeczy awaryjne na punkt. Uzbierały się z tego 2 kartony. Po południu niezły ruch się zrobił. Mój brat wraz ze swoim suportem przyjechał. Razem ruszyliśmy na start. Wszystko, dlatego aby jego suport spokojnie dojechał na pierwszy punkt odżywczy. U mnie sprawa była łatwiejsza, bo miałem numerek z elity A. Podajże od 840pkt Itra zawodnik miał dodatkowe uprawnienia a raczej suport. Akredytacja na wjazd na punkty odżywcze. To spore ułatwienie logistyczne.
Na obiad ryż z jabłkiem. Pomału także przestawała mnie boleć głowa, która dzień wcześniej pulsowała jak szalona. Za dużo emocji przed startowych. Szczerze do startu nic wielkiego nie mam do napisania. Jakaś rutyna. Robiłem to co zwykle – naszykowałem się i ruszyliśmy na start. Dokładnie przetarłem stopy i wyczyściłem buty w środku. Dzień miał być ciepły. Ostatnie 3 dni to było załamanie pogodowe.
Dojeżdżamy do Chamonix i mamy jeszcze prawie 1h do startu. Lekka rozgrzewka z bratem i…
Mcdonalds. Gdzieś jeszcze trzeba spróbować czy aby na pewno na lekko pobiegnę. Jedyna wolna toaleta w okolicy to w McDonalds. Pamiętałem z regulaminu, że 15 minut przed startem trzeba wejść do strefy. Widziałem, że już nikt się nie kręci przed strefą, no ale poszedłem za potrzebą. Zostało 10 minut do startu a strefa zamknięta. Jeszcze poleciałem pożegnać się z rodziną. Michał wszedł z boku do elity B. Także też fajnie, że złapał się na elitę. Ja natomiast pierwszy raz od przodu wchodziłem. I to z jakim przytupem.
Parę minut do startu a już napięcie urosło do maksimum, spiker zagrzewał zawodników i wtedy ktoś przed barierką z organizatorów złapał mnie za rękę i przeciągnął przez wejście, które jeszcze chwilę temu było szeroko otwarte dla elity. Teraz tylko kibice i fotoreporterzy. Krzyczy, żeby się rozeszli i wciąga mnie na środek trasy. Wchodzę lekko zawstydzony, ale dumny wewnątrz. Ustawiam się w pierwszej linii. Jednak chowam się za Paul Capell tuż obok Jima Wamsleya. Zerkam na niego i widzę chłopca. Nie ma ekscytacji w oczach, ale i też nie ma negatywnych ruchów. Po prostu skromność. Zaczyna się utwór rozpoczynający wyścig. Głowy zamyślone, twarze uśmiechnięte, wbite w niebo, zapłakane i oczekujące.
Ruszamy!
Wybiegam na deptak w Chamonix. Droga czysta! Jest to start wyjątkowy, bo nie muszę się przepychać, chować, zwalniać. Lecę. Chwilami w pierwszej grupie 5 osób. Zaraz się chowam i pomalutku wypuszczam. Chociaż nadal to jest bardzo szybko – poniżej 4 minut na kilometr. Prawie 3 minuty szybciej pierwsze 10km przeleciałem niż w zeszłym roku. Czuje, że szybciej ruszyłem. Obok mnie miejscami Jim leci. Tłumy kibiców krzyczą jego imię. Jest tylko jedno wielkie Jim i odgłos dzwonów. Mam wrażenie, że nie przeszkadza mi to tempo, leci mi się swobodnie – często sprawdzam czy mogę spokojnie oddychać tylko nosem. Jest okej. Puszczam zawodników. Pierwsza górka i wyprzedzają mnie spore tłumy. Staram się kontrolować to co się dzieje wokół mnie.
Na punkt pomiarowy wbiegam idealnie. Zaplanowałem 1h 15min, a na pomiarze jest 4s szybciej. Jest tak jak powinno być w tamtym momencie. Od razu sprawdzam na telefonie, który jestem, aby ocenić poziom swój i innych. Jestem 61 – to dość wysoko patrząc, że w zeszłym roku byłem tutaj 118. No ale ponad 5min szybciej teraz jestem tutaj. W zeszłym roku na podobnej pozycji bym był. Teraz wokół mnie ciągłe rotacje. Hajnal, Grinius, Owens, Russi, Pommeret. Zbiegam w dół – spokojnie raczej, chociaż czasem kogoś wyprzedzam. Czasem ktoś mnie.
Saint Gervais
Tutaj wbiegam do miasteczka, bardzo urocze wiem, bo w niej mamy apartament. Nalewam bidon z wodą czego nie zrobiłem w zeszłym roku. Teraz planuje więcej pić i jeść. Przeskakuje 10 oczek w klasyfikacji. Także jestem szybciej tutaj o 8 minut niż w zeszłym roku. Generalnie stopniowo regularnie zwiększam tą przewagę. Zabawne, ale z tym międzyczasem w zeszłym roku na takim samym miejscu bym przebiegł.
Dogania mnie Gediminas i leci dość żwawo na tym etapie – szybko przesuwa się. Staram się utrzymać jego tempo, ale na podejściach ucieka mi. Nadganiam bardzo szybko na łatwych odcinkach i w dół. Gediminas to ważna postać w moim bieganiu. Przez lata reprezentował ten sam zespół co ja Inov-8 Polska. Zawsze chciałem wygrać z nim. Na poważnych zawodach jeszcze mi się nie udało, ale parę razy byłem blisko. Na 30km przewaga nad zeszłym roku rośnie do 10min, ale tuż przed punktem odżywczym spada do 6min. Na biegu o tym nie wiedziałem, ale biegniemy fragment trochę wydłużony o 500m i parę metrów więcej do góry. Pamiętałem ten odcinek, ale z lat wcześniejszych.
Myślę, że to był istotny moment dlaczego zacząłem myśleć trochę negatywnie. Nagła utrata minut.
LES CONTAMINES MONTJOIE
Wbiegam na punkt na 46 pozycji. Za mną Pommeret, przed Grinius. Generalnie fajne nazwiska wokół mnie. Na punkcie czeka na mnie Sergiusz. Ładuje mi pokaźną ilość żeli, woreczków do rozrobienia węgli na kolejnych punktach, ładuje także bidony z węglami. Ja w tym czasie zjadam kulkę ryżową z suszonymi pomidorami i czymś jeszcze, 2 takie kulki zabieram ze sobą. Razem z Gediminasem wybiegamy. Dość żwawo robimy dobieg do pięknego miejsca na trasie – tutaj kibice szaleją, coś niesamowitego. Nie słychać własnych myśli, ogień, światła i jeden wielki okrzyk, ktoś Cię pcha, ktoś krzyczy Twoje imię – to tylko 400m. Za chwilę to znika – tak nagle. Jakbym przysnął na chwile. Ale tak było. Teraz jest pustka – ciemny szlak i stukot kijów. Jestem zmęczony. Teraz myślę o tym co zrobiłem. To było za szybko.
W zeszłym roku miałem duże przemyślenie, że mógłbym to spokojniej zrobić. Dobrze uważałem. Ale pasmo sukcesów w tym sezonie skusiło mnie mocno, więc po prostu parę minutek urwałem międzyczasy i tak rozpisałem sobie. Według wytycznych jest wszystko okej. Lecę zgodnie z założeniami. Tylko czuje się niewspółmiernie źle względem tego co bym chciał. A może to po prostu głowa? Nie wiem. Ale wypuszczam, nie cisnę. To w sumie jest ten moment.
Mija mnie Courtney. Jej imię słyszę wykrzykiwane już od 20km… teraz mnie złapała w ciemnym lesie, gdzie nie było nikogo. Przywitaliśmy się i poleciała przede mną. Chciałem utrzymać, ale czułem, że jest to tempo za ciężkie dla mnie. Trochę się zdziwiłem…
Na 40,2km nalewam bidon – dość długo chyba to robię. Tracę grupę. Jestem na 56 miejscu. Na krótkim odcinku Gedminas zrobił 4 minuty przewagi. To sporo jak na to, że to były może 4km? Już lekko 3 minuty szybciej biegnę niż w zeszłym roku. Nie dziwie się, nawet to czuje. Na przełęcz nie czuje, żeby noga mi podawała. Nie mam grupy i jakoś tak przygnębiony lecę. Na przełęczy jestem 2 minuty wolniej niż w zeszłym roku. Czuje to bardzo mocno – wgl nie napieram. Po prostu się przemieszczam. Na 51,2km zostaje ta sama strata – chociaż to. Ale to przecież asekuracyjny zbieg, w zeszłym roku tak samo było. Lekko na paluszkach.
Les Chapieux
Pozycja 56! Podobnie jak w zeszłym roku. Długo siedzę na punkcie. Tu jest także kontrola wyposażenia obowiązkowe a także rozrabiam sobie węgle które miałem w plecaku. Chciałem także zjeść ryżową kulkę, ale roztopiła mi się w plecaku. I mam całą kieszonkę w ryżu… łapie coś do przegryzienia na punkcie. Na szczyt wybiegam nawet dobrze – wydaje mi się, że w zeszłym roku ciężej mi się biegło. Czas mówi coś innego – prawie 4minuty straty. Nie martwię się tym, bo rozpiska wskazuje, że właśnie po 7h 15min mam tu być i byłem.
Panuje niezła mgła i jest mżawka – robi się bardzo zimno jak dla mnie. Ale na szczęście wystarczy wiatrówka i rękawiczki. Tylko ten brak widoczności przeszkadza. W dół trochę niebezpieczne się robi, bo nie widzę, gdzie stawiam stopę. Za to wzrokiem szukam kolejnej świecącej chorągiewki. Krótki zbieg i znów strome podejście. Etap, który nie lubię. Luźne kamienie, wielkie głazy. Totalnie nie dla mnie. Co jakiś czas ktoś mnie wyprzedza. Ale to już ten moment, że ja też wyłapuję zawodników. Nawet pierwsze wyraźne DNF.
Lac Combal
Pozycja 55 – szału nie ma! Tutaj inaczej niż w zeszłym roku, ale rozrabiam sobie węglowodany. Tracę przy tym pozycje. Wybiegam za 2 dziewczyną. Patrząc na wynikach to straciłem 2 minuty. Teraz myślę o tym, że muszę unikać takich strach na punktach. Trochę nie w moim stylu. Odcinek przebiegam podobnie jak w zeszłym roku. Wybiegam nawet okej, ale sztywne nogi mi się zrobiły. Staram się jak najszybciej dogonić dziewczynę przed sobą, ale napiera strasznie mocno.
Kolejny odcinek to kolejna strata czasowa. No nie wchodzi mi ten bieg – nie mam głowy do niego i trudno mi się zmotywować. Na szczycie prawie 7 minut wolniej niż w zeszłym roku i jestem jakieś 4 minuty za planem. Niby nie ma przepaści, ale ja nóg nie czuje świeżych tak jakbym chciał na tym etapie. Topornie to idzie. Już wiem, że nic z tego nie będzie. Za ciężko jest. Jedynie liczę, że będę dobrze się żywił. Nadrobiłem o dziwo na zbiegu. A przecież jeszcze zatrzymałem się na toaletę. Tuż przed punktem suportowym miałem stratę 4min 30s. Oczywiście na biegu o tym nie wiedziałem, ale oceniłem, że podobnie biegnę jak w zeszłym roku. Według rozpiski powinienem być tutaj 10min szybciej.
Courmayeur
Siedzę tutaj długo, trochę narzekam. Trochę obojętny jestem – zjadam zupę, jakieś paluszki. Sergiusz uwija się wokół mnie, ile może. Chyba kawę piję, ale na pewno wodę kokosową. Oczywiście też płuczę usta płynem do ust. Tak aby usunąć słodki posmak żeli. Chyba ten patent się sprawdza. Nie mam problemów z jedzeniem żeli. Zakładam kurtkę i lecę dalej. Tak myślałem, że wejście do hali i wyjście w środku nocy ‘’wytelepie’’ mnie. Jest mi zimno, ale po 5 minutach się rozgrzewam. Mam poczucie, że czas mi ucieka. Jestem trochę zniechęcony. Na punkcie wyprzedziła mnie Blandine – ścigałem się ostatnio z nią w Thailandi. Strata do zeszłego roku to 4min 45min! Czyli podobnie jak w zeszłym roku.
No ale teraz bardzo mozolnie robię podejście. Pamiętam, że w zeszłym roku z wkurwem zacząłem napierać ten odcinek. Teraz nie było tego we mnie. Ale tylko minutę wolniej robię to podejście. No to nie jest tak źle. Nawet w trakcie zawodów wiem o tym i lekko się uśmiechnąłem pod nosem. Kolejny odcinek to mój ulubiony. W zeszłym roku mocno na nim zaszalałem. Wyprzedziłem 11 osób. I co zabawne w tym roku tyle samo osób wyprzedziłem na tym odcinku. Wskoczyłem na 45 miejsce. I co też istotne jeszcze szybciej pobiegłem ten etap niż rok temu. Zmniejszyłem do 3min 30s przewagę. Fajnie. Sprawdziłem to na biegu, ale też czułem, że noga podaje na tym odcinku bardzo łatwo. Wyprzedziłem 2 dziewczyny na tym odcinku, a także dogoniłem Tollefsona który spacerował na płaskim odcinku. Gdy zobaczył, że sam na siebie krzyczę zebrał się i znów mnie wyprzedził. Mówił, że go to zmotywowało. Chyba bardzo mocno, bo na paru kilometrach 5 minut mi włożył, a ja naprawdę napierałem ten odcinek. Tuż za Gedimniasem wbiegłem na punkt, mimo iż miał ponad 11 minut przewagi.
A tak sobie zrobię tu przerwę. Odpocznij i zapraszam na drugą część już za chwilę.