UTMB – II część

Posted on

Z Arnouvaz wybiegam ze świetnym samopoczuciu. Sam się zastanawiam czy na pewno tak się czuje. Staram się kilkakrotnie przeanalizować swój organizm czy na pewno wszystko gra ze mną. Przecież to tutaj zaliczałem główne kryzysy z lat wcześniejszych. Za chwile żmudne podejście na Col de Ferret. Zbytnio długo nie jestem na punkcie. Już patrzę do góry i widzę kolejnych biegaczy. Bardzo szybko się zbliżam do nich. Mathieu CLÉMENT mijam go na szlaku. Z nim się ścigałem w tym roku na Mozart 100. Mocny zawodnik. Mijam go i doganiam grupę 3 osób. Chyba przyśpieszyłem ten wagonik, bo nie mogę wyprzedzić ich, ale razem z grupą łapiemy innych. Czuje, że żwawo zrobiłem ten podbieg. W sumie chyba tutaj przestałem już pomału kalkulować.

Grand Col Ferret – 13:43:13

39 miejsce. W trójkę wchodzimy na przełęcz a i tak 5 osób za sobą zostawiłem. Szybki przeskok na jednym podejściu. Chciałem tutaj zostawić sobie siły. Czuje się dobrze, ale zaczynam zbieg z kryzysem…

Mam wrażenie, że to mój pierwszy poważny kryzys na tym biegu. W tym samym miejscu gdzie Piotr Dymus złapał mnie zapłakanego parę lat temu. No kurde, żeby teraz znów się taka scena powtórzyła to już trzeba naprawdę mieć pecha lub szczęście. Powiedziało się A to trzeba wycisnąć B. Zaczynam ze sobą rozmawiać i zagryzać zęby, impulsywnie przyśpieszam i sprawdzam co organizm akceptuje. Ni się zastanowiłem płakałem na pełną skalę. Zaraz dogoniłem tych którzy mi uciekli i wyprzedzili.

Nie długo trwał mój kryzys, ale dobrze, że był i powalczyłem, bo nie oderwałem się zbytnio od zawodników. Mimo to jednak nie był to mój idealny zbieg na jaki liczyłem. Ale też nie było tragedii jak bywało tutaj.

La Fouly – 14:42:31

Dobiegam na 36 miejscu. W sumie to kilka razy ja wyprzedzałem, kilka razy ktoś mnie. Nie czuje się dobrze. Szczerze czuje już trudność biegu i motywacji. Za mną 112km, a przed sobą niecałe 60km… tylko i aż. To zabawne ale to tutaj wyścig się rozwija. Ciekawostką jest fakt, że gość za mną, który dobiegł na ten punkt, był przede mną na mecie prawie 1h wcześniej. Uwierzcie mi, nie biegł zbyt szybko…

Co ciekawe na kolejny punkt 126km nadal biegłem przed nim! Więc na 45km zrobił ponad 1h przewagi. Szanuje taki bieg, mimo iż też minimalnie poprawiałem się.

Za mną prawie 20km zbiegu. Jest to mimo wszystko trudny etap i człowiek nawet się cieszy na widok mozolnego podbiegu do Champex-lac. Jest to etap, który jeszcze jako tako biegnę, przemieszczam się, nawet łapie zawodnika i razem z nim napieram. Jest dobrze, jak na to, że ponad 16h mam w nogach.


Champex- LAC – 16:22:07

Tutaj wszystko się posypało. Dobiegam na 35 miejscu. W sumie nie wiem czy dobiegam, czy wychodzę na tym miejscu. Wchodząc do strefy zmian nie widzę Szmajchela. Wiedziałem, że coś na trasie musiało się stać. Przechodzę bufet i krzyczę, bo może on gdzieś tu jest a ja przez swój otępiały umysł nie widzę. Jest! Biegnie! Widzę jego cień przesuwający się wzdłuż ściany namiotu. Wbiega z impetem oraz przerażeniem w oczach. Szybko stara się mnie ogarnąć jakby czekał na niego i chciał jak najszybciej otrzymać zapasowe opony i wrócić na tor. Jednak nie tego potrzebuje. Chce chwilę odsapnąć. Zjeść, napić się i przemyśleć. Chociaż to ostatnie to moja walka ze sobą. Z sekund na sekundę czuję się gorzej.

Muszę wychodzić, bo czas mnie goni. Muszę się poruszać, to jest dla mnie priorytet. Mogę umierać, ale w ruchu. Wychodzę z dużym grymasem na twarzy. Miasteczko raczej przechodzę z nielicznymi podrygami truchtu. Mijam miejsce gdzie rok wcześniej widziałem francuza DHL (tak go pieszczotliwie nazywam Francois D’haene). Myślę teraz o nim na tyle intensywnie, że się wyłączyłem. Muszę biec. Powtarzam sobie to w głowie. Muszę i kropka. Biegnij. Na tym etapie odjechał mi Alban BERSON. Owy zawodnik, który mi odjechał ponad 1h. Dla mnie to wzór tego biegu, że można zachować siły. Uważam, że mógłbym to zrobić przy zachowaniu czujności.

Myślę sobie po fakcie z czego wynikał teraz ten kryzys, który właśnie następuje, a za chwilę wybuchnie. Brak paliwa. Od dłuższego czasu jem za mało. Gdzieś nawet ominąłem żel…

Na tym punkcie odżywczym kończy ściganie Pau Capell.

Z Kingą Kwiatkowską przed startem.

PLAN DE L’AU – 17:05:20

Stosunkowo krótki odcinek, ale mam wrażenie, że robię go bardzo mozolnie. Spadłem na 37 miejsce, ale nie wiem czy czasem na punkcie odżywczym tego nie straciłem. Porównując do prowadzącej wśród kobiet to sporo odjechały mi. Nie specjalnie pamiętam ten odcinek. Wiem tylko tyle, że byłem bierny w swojej walce o czas. Niby 40km do mety i prawie 7h. Przecież to dużo. Może właśnie daje sobie takie wytłumaczenie.

LA GIÈTE – 18:26:52

To był jeden z dwóch odcinków najgorszych dla mnie, które zapamiętałem. Jeden wielki kryzys. Rozpłynąłem się. Obraz zaczął mi pulsować, nie mogłem się skupić, zatraciłem się w jakieś nie mocy. Brakowało mi sił, energii, impulsu. Wiedziałem, że muszę się przemieszczać, ale było to bardzo trudne. Oglądając powtórki z biegu w tym samym momencie prowadzący Jim miał kryzys. Czułem się jak on. Doczłapałem się do wystającego na pastwisko kraniku próbując nalać bidon. Leciało bardzo wolno, prawie wcale. Czekałem. Wskoczyłem na 35 miejsce.

Ja to wiedziałem, że zaczyna się tutaj wyścig i umieranie. Cierpiałem, ale nawet jak mnie wyprzedzali to i tak się przesuwałem w klasyfikacji generalnej.


TRIENT – 19:00:45

Zostało 29km do mety! Tylko, a czułem coraz bardziej, że nie dam rady. Mimo iż na zbiegu do różowego kościółka trochę się przełamałem. Niby w kryzysie, ale kilka razy przemogłem się i zacisnąłem zęby. Żel chyba zaczął działać. Czułem się i tak jak gówno. Zmielony. Dogoniłem tutaj Sylvian Court. Cały czas zastanawiam się jak to się stało, że parę lat temu wygrywał Mistrzostwa Świata, a teraz wygląda tak jak ja się czuje. Wskakuje na 33 miejsce. Mimo iż mam wrażenie, że tyle samo osób mnie wyprzedziło co ja wyprzedziłem. Jak widać na punktach odżywczych sporo zostaje.

Na samym punkcie próbuje coś zjeść. Szczerze nie wiem co ja tam robię, ale mam zgona. Mam jednak myśl, że lepiej iść umierać, niż siedzieć i próbować szukać w głowie rozwiązania. Nawet nie pamiętam czy coś jadłem. Kryzys wpłynął, że miałem już cofki żywieniowe. Z jednej strony czułem, że energetycznie siadam. Widzę Justynę i chwilę rozmawiamy, a raczej ona mnie próbuje zagrzewać do biegu. Napieram na górkę strasznie w wolnym tempie. Czuje, że mam problem z podbiegami. Zdecydowanie lepiej mi idzie na zbiegu. Jeszcze nie mam tak zniszczony nóg aby bolało mnie na zbiegu, ale nie mam siły, żeby podnieść nogi.


LES TSEPPES – 20:00:25

Zostało 4 h i 2 zbiegu oraz jeden duży podbieg. Miejsce 33. Nic się nie zmieniło. Minąłem paru zawodników, ale też mnie wyprzedzali. Taki jest urok UTMB. Zdaje sobie sprawę, że przemieszczam się bardzo powoli, ale jednak to robię. Tak jak na podbiegu miałem najgorsze zniechęcenie tak odbudowałem się na zbiegu i zacząłem lecieć. Miałem świadomość, że to chwilowa reakcja organizmu i zaraz zgasnę ale chce teraz każdy przypływ radości wykorzystać.

Zbiegam bardzo szybko względem rywali przed sobą. Na samym zbiegu odrabiam co do niektórych dobrze się przemieszczających 7 minut.

VALLORCINE – 20:47:44

Wbiegłem na ostatni punkt z supportem mocno nabuzowany. Moja pozycja 26, ale widzę 2 zawodników przed sobą. Szybka obsługa przez Szmajchela i chce jak najszybciej wyjść. Zostało 18km i ponad 3h! Miałem myśl, że spokojnie to zrobię. Wiedziałem też, że do mety raczej już nie wyprzedzę osób, które będą chcieli zejść, bo się po prostu już to nie opłaca. Jednak można kogoś wyprzedzić, kto jeszcze dogorywa. Nie wiedziałem, że tą osobą będę ja.

Po wyjściu z punktu parę kilometrów lekko wzbija się do góry – niecałe 4km. Robię hałas wokół siebie, przy nakręcaniu tempa. Chce przyśpieszyć, ale też boli. Energetycznie jeszcze jest okej, ale już nogi coraz ciężej poprawnie poprawić. Trochę zmuszam się do płaczu, trochę zaciskam zęby i mocno sapię przez nie. Mijam Julien CHORIER i dochodzi do zabawnej sytuacji. Słucham muzyki i totalnie nie jestem skupiony na tym co się dzieje poza moim biegiem. Wyprzedzam go szybko, ale za 5 sekund on robi rytma obok mnie. Odwracając się i sprawdzając mnie. Przyśpiesza, a ja za nim. Cisnę ile sił. Nie odpuszczam mu. Wystarczyło tylko na chwilę.

Przed nami 15km i ostatnie spore wzniesienie. Od samego początku cierpię i odpływam. Tutaj zaliczam drugi kryzys, który mi utkwił w pamięci. Znów nie mam siły na podniesienie nogi. Znów ledwo widzę co się dzieje wokół mnie. Mamroczę i płaczę, bo czas mi zaczyna uciekać.

Widzę znów wiadomości, że uda mi się. Dla mnie to osobiste załamanie było, bo niby tak blisko, a ja nie mogę trafił w podłoże nogą. Zaraz uderzę o skałę i tyle z tego będzie.

Parę lat temu na tym odcinku ścigałem się z Antonym Krupicką fot Piotr Dymus

LA TÊTE AUX VENTS – 22:22:36

Wyprzedza mnie Ugo Ferrari z którym w sumie mogę powiedzieć, że od 100km biegniemy blisko siebie. Wyprzedzamy się co jakiś czas. Widać, że on też ma kryzysy, swoje kryzysy trochę w innym czasie. Także tutaj wyprzedza mnie Amerykanin w zabawnym wąsiku. Bardzo miły z resztą, bo znów pyta się mnie czy wszystko ok. To bardzo ważne na takich biegach. Ścigać się, ale dbać o innych. Sam każdego napotkanego zawodnika siedzącego na ziemi pytałem czy potrzebuje pomocy. Robię rekordowe wolne kilometry 18min i 21min. Wiadomo, że na podbiegu ale to było naprawdę marsz tip topem.

Dobiegłem do wzniesienia, ale to nie znaczyło, że zaczął się zbieg do mety. Teraz jeszcze odcinek ponad 3km lekko w dół po upierdliwych odcinkach. Boli strasznie, nie mogę złapać równowagi. Niby utrzymuje pozycje 26, ale jak wiecie byłem jeszcze nie tak dawno 3 oczka wyżej. Czuje, że tracę cenne minuty. Niby 10km i to też niby w dół. A zostało ponad 90minut…

Dawno tak mi nie było smutno. Ponad 22h wysiłku i widzę oraz czuje jak mi to ucieka przez palce. Nie mogę się skupić na trasie, obraz mi rozpływa się. Z każdym krokiem czuje się, że mogę omdleć.

Zdjęcie z przed paru lat, ale tak się czułem jak wyglądam na ostatnich kilometrach do mety.

LA FLÉGÈRE – 22:54:03

Jestem na tym pieprzonym punkcie. Nadal trzymam 26 miejsce. W sumie nic się nie zmieniło przez te 3 kilometry. Trzyma mnie kryzys. Wbiegam do namioty nalewam flaska wodą i colą. Wychodzę bo wiem, że muszę umierać przemieszczając się. Stanie i odpoczywanie nic teraz nie zmieni. Chyba zjadam żela, bo w końcu mam czym popić. Truchtam w dół ale z wielkim bólem. Coś mnie tknęło i zacząłem wydzierać się na siebie. Nim pomyślałem, leciałem już żwawo w dół.

Nie wiem co się teraz wydarzyło, ale jak pstryknięciem palcem odszedł kryzys i zacząłem biec na maksa. Nie rozumiem ludzkiego organizmu. Jakieś 6km przed metą dopiero zrozumiałem, że dam radę złamać 24h! Leciałem jak natchniony.

Minąłem Francuza Ugo dość płynnie mimo, iż przyśpieszył jak mnie zauważył. To jednak była moja końcówka. Jeszcze liczyłem, że złapie Juliena, ale ciut zabrakło dystansu. Też szybko zbiegł.

Wbiegam na ostatni fragment trasy, czyli do miasta. Jakieś 500 metrów przed metą rozpędzam się naprawdę szybko, chociaż Strava to nie pokazuje. Otworzyłem krok do mety lekko w dół na pełnym gazie wbiegłem. Wyciągnąłem flagę i leciałem…

Na 300 metrów przed metą spotykam Olę z Zuzią i bez pomyślenia chwytam Zuzię na ręce. Chciałem jeszcze szybko biec, ale z dzieckiem trochę jednak to jest problem. Więc truchtam. Mogłem jednak zgarnąć ją przed samą metą, bo znów Olę widzę za barierką. Ostatnie 50 metrów to chwila jeszcze dla siebie, dla nas. Wiem, że tam za metą czar pryśnie, trzeba będzie odejść na bok i zrobić miejsce dla innych. Więc spokojnie wchodzimy z Zuzią za rękę bez pośpiechu. Przecież się udało!

CHAMONIX – 23:35:26

fotografía jordi saragossa

Zdjęcie z mety znacie już. Powtarzam je, bo to było naprawdę coś wyjątkowe w moim życiu. Liczę, że będzie więcej takich chwil, ale jak na to, że przez parę lat walczyłem o te 24h to finisz przerósł moje oczekiwania. Co do wyniku skończyłem na 26 miejscu, więc nie jest to jakieś wysokie miejsce. Z pewnością był też wysoki poziom bo, aż 31 osób złamało 24h. Rekord trasy także o tym mówi. Przez ostatnie lata z tym czasem z pewnością łapałbym się w top15, ale taki jest poziom sportowy – musi przecież rosnąć. Ja tam się cieszę, bo mam ochotę na więcej.

Czuje, że mogę powalczyć o jeszcze lepszy wyniki i z pewnością to zrobię w przyszłym roku. Teraz już nie mam presji czasowej, teraz mam presje na miejsce :D


Do trzeciego miejsca 3h brakowało, do 1 miejsca ciut więcej… Także trochę pracy jeszcze brakuje, ale może o top15 może powalczę jeszcze. A może po prostu o lepszy czas. Pewne jest jedno, że chce za rok wrócić na tą trasę i jest to mój numer 1 jako cel na 2023!

4 Replies to “UTMB – II część”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *