Col de Voza – 1:20:17
Miejsce 118 i jestem w szoku. Sprawdzam też sam i nadal jestem zdziwiony. Wiem, że poziom jest dużo wyższy. Faktycznie bardzo dużo biegaczy wokół mnie, co już na tym etapie nie było jak biegałem tutaj ostatnio. W 2018 roku kilka sekund wolniej przebiegłem ten etap i byłem 46! Nawet w 2015 biegnąc ponad 3 minuty wolniej byłem tutaj 59. Ja to już wiedziałem, że jest wyższy poziom. Cieszyłem, że tak jest. Większa możliwość doczepienia się do kogoś na kolejne etapy.
Pierwszy długi zbieg bywa zdradliwy. Nogi świeże, emocje nadal duże. Spora grupa kibiców przy trasie, a także jest jeszcze jasno. To wszystko powoduje, że kusi szybko przebiec ten etap. Nawet jak nie kusi to trudno złapać ten moment, że przesadzasz. Mijam Mimmi Kotkę. Wspominam o niej, bo pierwszy raz widzę dziewczynę o tam rozbudowanych nogach. Naprawdę robi wrażenie ta dziewczyna. Zbiegam i obserwuje biegaczy, których mijam i których mnie mijają. Tutaj widzę pierwszy raz Ludovica, który wspiera biegaczy na trasie. Wspominałem ostatnio o nim w poście na facebooku.
Zbieg robię wolno, albo tak mi się wydaje. Staram się nie szarżować. Miejsce o tym też świadczy, bo przy kolejnym punkcie tylko kilka miejsc się przesunąłem.
Saint Gervais – 2:02:35
Miejsce 108. Zyskuje oczywiście na samym punkcie odżywczym, który po prostu przebiegam. Widzę, że parę osób z którym wbiegałem zatrzymują się. Ja czekam na kolejny gdzie będzie czekać na mnie Piotr z Justyną. Marcin jakieś 20 sekund za mną o czym już wiem. Mój łączny czas po zbiegu to 2:02:35. W 2018 zbiegłem prawie 4 minuty szybciej. I patrząc na wszystkie moje 4 starty był to mój najwolniejszy zbieg. Bardzo dobrze! Mądrze Kamil myślę sobie. Już przy następny etapie odczułem, że dobrze zrobiłem. Pamiętam którego roku, że już na tym dobiegu do kolejnego punktu nogi mi się zrobiły ciężkie. Teraz biegnie mi się lekko i przyjemnie. Nadal jestem daleko w klasyfikacji generalnej.
Gdzieś do Les Contamines spotykam Justynę. Chwilę rozmawiamy. Zaraz zapada noc i zaczyna się zabawa. Bieg w nocy nie jest do najłatwiejszy. Pojawia się znużenie. Organizm trochę się wycisza i staje się mnie czujny. Z drugiej strony jest rześko co dla wielu na pewno jest dużą korzyścią.
Doganiam grupę z którą dobiegam do kolejnego punktu odżywczego. Tutaj spotykam się ze Szmajchelem. Znów pojawiają się grupy kibiców. To motywuje i przynosi uśmiech na twarzy. Łapię szmajchela. Szybki pit stop. Pije kawę oraz wodę kokosową. Zabieram pokaźną ilość żeli na kolejny etap trasy. Uciekam.
Les Contamines Montjoie – 3:02:50
Miejsce 87. Zgadzam się z tym. Faktycznie sporą grupę zawodników minąłem i szczerze nie przypominam sobie aby ktoś mnie tutaj wyprzedzał. Może na punkcie. To mój najszybszy przebieg tego etapu od 4 lat. Czuje, że dobrze mi się biegło. Odcinek lekko crossowy, ale raczej płaski. W latach wcześniejszych tutaj już miałem lekkie zamulenie w nogach. Myślę, że to efekt niewytrenowania ale szybkiego zbiegu. Sprawdzam gdzie jest Marcin. Około 9 minut. Dość dużo jak na prosty odcinek. Obstawiałem, że coś nie tak jest. W sumie jestem tutaj najszybciej względem moich 4 startów. A miejsce nadal odległe. Dla porównania w 2018 roku z podobnym międzyczasem byłem 44! Teraz 87. Więc chyba sami widzicie, że w tym roku rywalizacja dość mocno poprawiła się.
W biegamy do Note Dame. Jest to ostatni punkt po stronie francuskiej gdzie łatwo dojechać kibicom. Dlatego też jest ich tutaj wiele. Widowisko przepiękne. Ognisko, kolory i ten gwar. Wbiegamy na drugie długie podejście w tłumie kibiców którzy krzyczą Ci nad uchem, popychają do przodu. Nic nie widzę przez setki czołówek i innych świateł. Tętno skacze mocno do góry, może to przez to, że nagle biegnę normalnie dość spore przewyższenie. Mija 300-400 i nastaje cisza…
Dla mnie to moment, który mocno tkwi w pamięci. Ta cisza to dla mnie jakby początek pracy, początek biegu lub rywalizacji. Sam ze sobą w ciemności. Gdzie obok jest zawodnik, ale i tak masz poczucie, że biegnę sam.
Zaczynam na tym etapie rozpoznawać coraz więcej zawodników. Gwiazdy w naszej dyscyplinie. Jason Schlarb doganiam i biegniemy razem do kolejnego punktu. Marian Priadka miałem przyjemność ścigać się na Mozart 100. Wiem, że to goście o dużo wyższym rankingu ITRA. Tego jeszcze nie wiem w trakcie biegu, ale widzę w wynikach, że tuż za mną leci Luis Alberto Hernando!
La Balme – 4:03:17
61 miejsce. Tak zgadzam się z tym, sporo znów osób wyprzedziłem. W latach wcześniejszych biegałem podobnie ten etap, więc zbytnio nie przesadziłem tutaj. Za to różnica w pozycji znaczna. Chociaż w latach wcześniejszych na tym etapie nadal byłem ok. 30 miejsc lepiej. Marcin Świerc jakieś 30 minut za mną, więc już byłem pewny, że coś musiało się wydarzyć i na tym etapie przestałem się zastanawiać nad naszą rywalizacją. Kolejny etap to wspinaczka na 2500. Dość długie podejście, ale nadal na świeżych nogach i bardzo dobrym humorze. Na tym etapie dość dużo zawodników wokół mnie. Tutaj mijam inną gwiazdkę biegu ultra – Julian Chorier. Jest na tyle stromo, że sprawdzam jeszcze jak wyglądają wyniki na żywo. Jest naprawdę nieźle jeżeli chodzi o przemieszczanie się.
Refuge de la Croix du Bonhomme – 5:06:21
41 miejsce. Bardzo wątpliwe, bo na tym etapie raczej biegliśmy grupą do samego szczytu. Trochę przeanalizowałem wyniki to nie ma odczytów czołowych zawodników. Obstawiam, że tutaj ok. 50 miejsce dobiegłem. Robiąc ten etap najszybciej ze swoich 4 występów. Wiem o tym bez sprawdzania w wyniki. Ten etap dobrze mi się biegnie. Dość lekko. Zdaje sobie sprawę i tak, że muszę czuć się komfortowo tutaj. Wracając myślami do pierwszych edycji przypomina mi się, że miałem już to pierwszy kryzys.
Les Chapieux – 5:33:38
54 miejsce. Myślę, że parę miejsc tracę na zbiegu. Nadal uważam, że to nie czas na dobre zbieganie. Bardzo mocno asekuracyjnie zbiegam. Tym bardziej, że jest ciemno. Gdzie tutaj dostrzegam gościa, którego mijałem przed chwilą. To Sylvian Court – Mistrz Śwata z 2015 roku. Miło, ale zdaje sobie sprawę, że od paru lat nic wielkiego nie nabiegał.
Punkt odżywczy to także punkt kontrolny wyposażenia obowiązkowego. W latach wcześniejszych też tak było tutaj. Nie jestem zdziwiony, ale czekam na informacje co mam pokazać. Na szczęście wybrane rzeczy mam na widoku. Sam punkt odżywczy także szybko, nalewam wodę do bidonów i uciekam dalej. Węglowodany rozpuszczam już idąc w stronę wyjścia. Nie śpieszy mi się, ale też nie sądzę, żebym stracił czas tutaj. Wybiegam na kolejny długi podbieg który prowadzi nas do Włoch. Col de la Seigna. Tutaj za każdym razem miałem małe kryzysy. Znając to uczucie tym razem nie chciałem nic na siłę robić. Biegło mi się dobrze. Chociaż miałem wrażenie, że lekko betonowe nogi mi się zrobiły. Mimo, iż jest okej to mogę tutaj ocenić, że z dużą obojętnością, ogólnym zmęczeniem biegłem. Rozważam, że to efekt startowania w Chudym Wawrzyńcu. To z kolei także mój plus, bo nie byłem porywczy na wcześniejszych etapach. Teraz po prostu przemierzam z punktu do punktu bez większych emocji. Skupiony zaliczam kolejne kilometry.
Tutaj dogania mnie Alberto Luis Hernando. Trochę jestem zdziwiony, ale mam jakieś dziwne poczucie wyjątkowości, że mogę na tym etapie biec jak równy z równym. Wiadomo, że on w swoich latach najlepszych takie właśnie biegi wygrywał. Podczepiłem się jego. Chociaż biegł bardzo nie równo – przechodząc często w marsz. Tutaj także jest dość spore przetasowanie. Parę osób wyprzedzam, parę osób mnie wyprzedza. Stąd na kolejnym punkcie melduje się na tym samym miejscu.
Col de la Seigne – 7:11:38
54 miejsce. Jest okej. Staram się o tym nie myśleć, bo jest to na tym etapie nie istotne. Nie denerwuje się, że nagle dość szybko zawodnicy zaczynają zbiegać. Mówię sobie, że żadnego zbiegu do 110km nie pobiegnę mocno. I tak jest. Chwilę zbiegamy, aby znów podbiec na Pyramides. Tam nie ma pomiaru czasu. Natomiast jest to upierdliwy etap, który dodali organizatorzy zawodów od 2015 roku. Byłem zdziwiony wtedy tą różnicą w trasie. Teraz nie, ale nadal był to etap pełen irytacji. Luźne kamienie na dużej stromiźnie. Tutaj także przyłapałem Luisa jak skracał trasę biegnąc na rympał omijając zawijasy tak jak kierują wstążki. Nie było to fair play, ale także był to nie wielki zysk. Obstawiam, że ok minutę. Z drugiej strony mogłem podziwiać jak pięknie zbiega ten koleś…
W sumie to ja słabo zbiegałem, ale też robiłem to specjalnie. Tutaj też spotykam zawodnika z którym będę się mijał aż do samej mety. Zbiegam bardzo powoli. W sumie widzę wyraźnie, że mnie dość spora grupa wyprzedza. Parę lat temu cisnąłem tutaj, ale teraz nie chciałem tego robić. Nadal za wcześnie.
Lac Combal – 8:11:25
W latach wcześniejszych raz leciałem fragment dłuższy i 2 razy krótszy. W 2018 na tym etapie była krótsza trasa ok 35-40 minut. Wydawałoby się, że tworzę przewagę nad tym co w latach wcześniejszych biegałem. Jednakże za moim pierwszym razem byłem tutaj 21minut szybciej.
Arête du Mont-Favre – 8:57:39
Zbliża się godzina 3 w nocy. Moja nie ulubiona. Przychodzi znużenie, zmęczenie i sen. Tego na całej trasie nie praktykuje – snu oczywiście. Gdzieś straciłem czujność, może jakieś otępienie, ale faktycznie trochę czasu straciłem na tym etapie. Tutaj schodzi jeden z moich ulubionych biegaczy Luis Alberto Hernando. Jestem na 57 miejscu. Nadal daleko, ale wiem co się zaraz stanie. Za chwilę dobiegniemy do dużego punktu odżywczego z przepakiem.
Checrouit – Maison Vieille – 9:26:49
W sumie punkt odżywczy, który jak dla mnie nie musiałby być. Mijam go. Zaczyna się stromy zbieg do Courmayer. Tutaj spadam kilka pozycji. Nadal mnie trzyma zmęczenie. Nie jest to kryzys i nawet nie chce doprowadzać się do takiego stanu. Wiem, że nie mogę nic tu głupiego zrobić i daje na luz na tyle ile organizm potrzebuje.
Courmayeur – Mountain Sport Center Entrée – 9:56:12
Wbiegam do hali sportowej. Tam już czeka na mnie Szmajchel. Tutaj postanawiam spędzić trochę czasu, aby spokojnie zjeść. Zjadam zupę dużą porcję. Znów piję kawę oraz puszkę wody kokosowej. Możliwe, że zjadam kilka łyżek makaronu. Zabieram kolejną partię żeli oraz izotoników.
Courmayeur – Mountain Sport Center Sortie – 10:04:46
Liczyłem, że mimo długiego czasu na punkcie to i tak wyprzedzę sporo gości. Jestem na 57 miejscu, czyli od 2h jakoś tak trzymam pozycję. Chciałem wspomnieć, że to jest jedno z pierwszych kluczowych miejsc gdzie sporo mocnych odpada. W tym roku też tak było. Padł Namberger, Grangier, Canaday, Debats.
Wybiegam mocno nabity jedzeniem. Czuje, że pomału mi się ulewa, ale jestem z tego zadowolony. Zaraz strawię i przejdzie mi to uczucie ciężkości. Pamiętam lata wcześniejsze, że było tutaj ciężko. Powtarzam sobie, żeby spokojnie zrobić to podejście. Nie szukać jeszcze rywalizacji. Mimo wszystko dość żwawo wchodzę całość. W 2015 szybko podszedłem ten odcinek. Tym razem ciut spokojniej, jakąś minutkę. Dopiero za punktem trochę poszalałem.
Refuge Bertone – 11:09:38
Ostatni raz jak tu byłem musiałem się zatrzymać na drzemkę. Tu był mój gwóźdź do trumny. Tym razem jestem pełen sił i bardzo pobudzony do biegania. Wykorzystuje ten stan i sprężystym krokiem biegnę. Przede mną dość długi odcinek, gdyż nie doczytałem, że nie ma punktu w Refuge Bonatti. Jako, że dobrze mi się biegnie to nie martwię się tym zbytnio. Zaraz wyjdzie słońce więc też temperatura odpowiednia i nie chce się tak pić. Ostatnio w Bonatti spałem prawie 2h. Pamiętam dobrze ten zgon.
Nawet nie zwróciłem uwagi, że za mną jest Sage Canaday, Jason Schlarb czy Dawid Laney. Biegnie mi się super. Bardzo biegowy z resztą odcinek, więc korzystam z niego.
Arnouvaz – 12:42:56
Jestem na 43 miejscu. Wyprzedzam 12 osób na odcinku 13km. Ciekawostką jest, że wyprzedzam Fotis ZISIMOPOULOS. Tego greka który wygrał Krynicką Setkę. Widać, że wypłukany jest bardzo mocno. Opatulony we wszystko co ma, zmierza marszem do punktu odżywczego. Tak właśnie wyglądałem 4 lata temu. Także mijam mocnego zawodnika Harry Jones z Wielkiej Brytanii. W 2018 tutaj skończyłem przygodę, chociaż tak naprawdę 13km wcześniej…
To była II część relacji UTMB…