Cortina Trail

Posted on

Trochę nietypowo, ale zawsze mam to z tyłu głowy jak zaczynam o czymś pisać z wyjazdu. Mowa o finansach i od tego zacznę. Co? Za ile? I czy warto było? Generalnie lubię wiedzieć na co wydaję pieniądze i czy da się jeszcze zaoszczędzić. Co jednak ważniejsze, czy warto było zaoszczędzić lub też nie? A może przyda się ta wiadomość na kolejny wyjazd w Dolomity! Jeżeli jednak nie chcesz czytać o kosztach to przewiń kilka dobrych ruchów myszką w dół :)

Mieszkanie:
Apartments Troger w Villabassa
Czas dojazdu do Cortiny : 35min
Odległość od Cortiny: 34km
Koszt: 374 euro (1593 zł) za 4 noce dla 5 osób. Wychodzi 80 zł za noc na osobę. Jak na Dolomity uważam, że to świetna cena. Oczywiście jeżeli mówimy komfortowych warunkach noclegowych. My mieliśmy świetne, gdyż do dyspozycji 3 pokoje, kuchnia, łazienka oraz miejsce na relaks.

Transport:
Tutaj mieliśmy małe zamieszanie związane z dodatkowym wylotem na Kefalonię (urlop współlokatorki). Kupione bilety na transport i lot trzeba było wymienić lub wyrzucić. O biletach, które przepadły nie będę pisał.

DCIM\101GOPRO\GOPR4247.JPG

FlixBus Poznań – Berlin:
69,99 zł za osobę. Jedna z tańszych opcji dojazdu na lotnisko w Berlinie. Można taniej zakupić, jak się zrobi to wcześniej. My kupowaliśmy bilety na 2 dni przed podróżą. Dlatego też takie kombinacje wylotu z Berlina. Nawet koszt straconego czasu na podróż oraz zawalona noc na lotnisku była warta, aby zaoszczędzić. Także byliśmy o 1 w nocy na lotnisku, a lot planowany był na 6:00 rano. Więc wiecie jak dobrze się wyspaliśmy tego dnia…

Lot Ryanair Berlin – Kefalonia:
135,98 euro (582,05 zł) za 2 osoby w tym 2 bagaże rejestrowane (2 x 10 kg). Na osobę ok. 291 zł. Przy fakcie, że bilety były kupione 2 dni przed wyjazdem, to wydaje się rozsądna cena z możliwością nadania bagażu rejestrowanego. Mimo krótkiego lotu, przespałem cały. Jako, że to nie jest post o Kefalonii, to go tutaj zamknę. Co wydaliśmy i zobaczyliśmy na Kefalonii to niech zostanie tam. Wino, sery, wypieki i wiele pyszności…

Lot Ryanair Kefalonia – Bergamo:
103,94 euro (465,40 zł) za 2 osoby w tym 2 bagaże rejestrowane (2 x 10 kg). Na osobę wychodzi ok. 232 zł. Warto zaznaczyć fakt, że za lot na Kefalonię oraz z płaciłem innymi kartami płatniczymi. W tamtą stronę zapłaciłem Revolutem, a w drogę powrotną zwykłym przelewem. Różnica kursu euro znaczna. Gdzie na jednym przelewie zaoszczędziłem 27zł ! A w Bergamo jest prześlicznie! Zostaliśmy tutaj na noc i oczywiście postanowiliśmy zwiedzić to miasteczko. Brak czasu sprawił, że musieliśmy to zrobić na biegowo. Wyszło marszo-biegiem z przestankiem na lody, ale warto było! Polecam! No i trafiliśmy też na dobry nocleg – tani i z fajnym tarasem.
Alex E Angie – 188zł za 2 osoby. W Polsce wiadomo znalazłbym coś taniej, ale na te możliwości była to jedna z tańszych opcji.

Revolut: 4.28 zł/euro
mBank: 4.48 zł/euro


FlixBus Bergamo – Wenecja:
69,99 zł za osobę. Byłoby taniej, ale kupiłem zły bilet. Mimo wszystko jak na Włochy to bardzo tania opcja. Z wygodą w tym przypadku było słabiej. Mieliśmy pecha i autobus opóźnił się 3 godziny. Kłótnie na pokładzie, śmierdzący autobus przez wydzielający się fedor z toalety. No mieliśmy pecha definitywnie. Dla nas wielka szkoda, bo te 3h były zaplanowane na zwiedzanie Wenecji. Mieliśmy tylko kilka godzina na spacerowanie między mostami i delektowaniu się tym uroczym miejscem. W sumie tak zrobiliśmy – było pięknie. Jednakże ja już nie chcę wracać do tego miejsca. Moja osobowość dostrzega jednak więcej minusów niż plusów: drogo, nawalone tymi zabytkami, że nie wiadomo na co patrzeć i co jest ważne i z czym tak naprawdę cyknąć selfi, tłoczno – serio tłoczono jest tam. Nie polecam jak jest tłoczno! I w ogóle jaki drogi dojazd komunikacją miejską na lotnisko…

Samochód Wenecja – Cortina – Wenecja:
656.59 zł za 5 dni. Tutaj już połączyliśmy siły i zabraliśmy samochód z wypożyczalni. Na 5 osób koszt się rozłożył, więc cena była bardzo przyjemna. Łącznie z opłatami za autostradę oraz paliwo wyszło 208,50 zł na osobę! A uwierzcie mi, że dużo jeździliśmy tym samochodem. Kilkukrotnie z naszego apartamentu jeździliśmy do Cortiny i na trasę zawodów, aby supportować Benka.

Lot Ryanair Wenecja Treviso – Berlin:
172.48 euro (738.99 zł). Na osobę 369.50 zł bagażem rejestrowanym 10 kg na głowę. Cena dziwi trochę – to fakt! Ale w tej cenie są dwa bilety. Jeden niewykorzystany gdyż w tym terminie byliśmy w Grecji. Szkoda gadać i pisać, ale i tak warto było…

FlixBus Berlin – Poznań:
49.99 zł za osobę. Powrót do domu – już bez żadnych problemów i spóźnień.

Podsumowanie:
318.6 zł – nocleg Cortina
69.99 zł – FlixBus
291 zł – Ryanair
232 zł – Ryanair
94 zł – nocleg Bergamo
69.99 zł – FlixBus
208.50 zł – Samochód
369.50 zł – Ryanair
49.99 zł – FlixBus
1703.57 zł – Transport
* przy tym, że jest tutaj wliczony, koszt biletów na Kefalonię. Czysto hipotetyczny koszt na Lavaredo to 1016.58 zł

Wpisowe na Bieg
64 euro (275.71). Płacone w grudniu więc nie odczułem tego zbyt mocno. Niestety nie udało się uniknąć opłat. W dodatku także pod ten bieg robiłem badania lekarskie. W tym jednak przypadku za jednym razem zrobiłem badania pod UTMB oraz licencję. No ale 200 zł poszło jak nic…

Jedzenie
I tu jest problem, bo nie wiem. Rozliczyłem się już dawno za to i zamknąłem temat – nie chcę już się cofać. Nie było tak źle. Z dwa razy zjadło się na mieście plus jakieś lody i kawa. Na szczęście także udawało się przyrzadzać posiłki w naszym apartamencie. Śniadania także lekkie i niekosztowne – owsianka.

Fot. Jan Nyka


LAVAREDO

‘’Ale skąd na to pieniążki wziął?’’

Ano zaoszczędziłem i nie kupiłem kolejnej paczki fajek, a alkohol piję tylko jak współlokator postawi. Poza tym wieki temu byłem w galerii handlowej, aby coś modnego sobie kupić. Także też nie chodzę do kina, teatru i innego rodzaju uciechy dnia codziennego. Nie z taką intensywnością jakbym mógł. Także nie prowadzę lokaty, nie buduję domu i nie wydaję na pampersy. Oczywiście kiedyś ten moment nadejdzie. A pieniążki są od sponsorów, którzy pozwalają mi robić to, co robię, a robię to. co lubię.

Niby bieg towarzyszący, ale organizowany już od 2012 roku – 48km i 2600m! Tym razem to miałem na celowniku. Już byłem w Cortinie w 2015 roku, ale nie do końca pamiętam tych widoków. Startowałem wtedy w biegu głównym ok. 120 km – miał to być bieg urodzinowy, ale otrzymałem miejsce w reprezentacji na Mistrzostwa Świata w długodystansowym biegu górskim, które obywały się chwilę potem. To były moje pierwsze Mistrzostwa więc w Dolomitach zrobiłem tylko trening 33 kilometrowy. Generalnie wyjazd był bardzo fajnym wspomnieniem.

W tym razem nie było inaczej. Także był to to bieg urodzinowy, bo akurat termin zawodów nadal wypadał na ostatni weekend czerwca. Po mistrzostwach Świata bardzo delikatnie trenowałem, także nie miałem ciśnienia od trenera z planem. W dodatku napatoczył się urlop mojej współlokatorki, więc tuż przez wylotem w Dolomity odwiedziliśmy Grecką wyspę Kefalonia! Prawie tydzień w pełnym słońcu zrobił swoje – oczywiście biegałem i to nawet dużo, ale bez ciśnienia. Dobrze, że jak planowałem kalendarz, wyrzuciłem większość dużych ultra z niego. Postawiłem na ‘’maratony’’ górskie. Także w momencie odbioru pakietu w Cortinie cieszyłem się, że to tylko maraton. Przez te kilka lat biegania jakoś w mojej świadomości utarło się, że to już nie jest groźny dystans.

Dzień przed – Skyrace
Nocleg mieliśmy 35 min od Cortiny w stronę Bruneck. Niby daleko, ale droga prowadziła wzdłuż trasy zawodów więc podczas suportu Benka mieliśmy blisko do niektórych punktów. Te oszczędności były warte 35 min. Przy okazji mieliśmy ładne widoki każdego dnia z samochodu.

Dzień przed odbywał się bieg na 20km, czyli Cortina Skyrace. Z naszego samochodu startowali Ola i Adrian. Nie mieli oni świetnych warunków do biegania – to był najgorętszy dzień tego wyjazdu, no i start o godzinie 17:00! Grzało mocno. Tego dnia też odebraliśmy numery startowe – poszło gładko. Szybko minął ten dzień. Adrian zszedł z trasy, ale nie specjalnie mazał się z tego powodu. Natomiast Ola w swoim tempie dostała się do prestiżowego grona Top 113 zawodników Cortina Skyrace z czasem ciut powyżej 3h.

Z Benkiem jeszcze idziemy na urodzinowe piwko i kładziemy się spać. Następnego dnia rano ruszamy na start Cortina Trail. W sumie to Martyna i Ja oraz support Ola. Benek zostaje i odpoczywa przed wieczornym starcie, a Adrian przesypia większość dnia z powodu bólu głowy.

Cortina Trail
Temperatura znośna – jeszcze nie czuć tego skwaru jakim uraczyła nas Cortina dzień wcześniej. Przyjeżdżamy jakąś godzinę przed startem, aby spokojnie zaparkować auto, wypić kawkę i się rozgrzać. Lekki stres się pojawia, ale patrząc na całokształt stwierdzam, że nic nie muszę i tak właśnie jest. Robię klasyczną rozgrzewkę – truchtam 2km i wykonuję ćwiczenia poznane w BodyWork.

Zastanawiam się mimo wszystko jak pobiec. Chcę się ścigać, bo przecież po to się startuje. Wiem, że mój poziom nie odbiega od czołowej 5. Mam numer 4007, czyli według ITRA jest 6 zawodników lepszych. Sprawdziłem ich przed startem. Faktycznie kilku zdecydowanie po za moim zasięgiem, aczkolwiek nie miałem pojęcia kto tak naprawdę stanie na linii startu. Mając na uwadze wynik Pawła Krawczyka sprzed 2 lat stwierdziłem, że nie mogę być gorszy. Nawet jak będzie tak gorąco jak wczoraj. W sumie to nie wiem przecież, jaką miał temperaturę Paweł. Jak się okazało po kilku pierwszych kilometrach, czasu nie pilnowałem. Skupiłem się na analizie zajmowanych miejsc. A tutaj chciałem pilnować Top 5, a po cichu liczyłem, że przesunę się do pierwszej trójki. Tak jak Paweł. Nie rozczulałem się nad sobą i po starcie ruszyłem z główną grupą. W sumie byłem bardzo optymistyczny, bo z tyłu głowy siedziała mi myśl, że nic nie muszę. Więc brałem w jakimś stopniu pod uwagę, że może mi ten bieg nie wyjść. Szkoda, że nie skupiłem się nad tym, bo przez to wyluzowanie za szybko zacząłem. Za szybko i za pewnie. Fakt, że tempo wydaje się komfortowe, ale potem wychodzą braki w treningu, które były.

Jeszcze przed startem przybiłem piątkę z Martyną – razem wchodziliśmy do strefy Elite. Widzę przez startem Mateusza, Maćka i Łukasza. Jak zawsze humory dopisują i chyba nie wzbudzamy powagi wśród innych zawodników. Ja się jeszcze zbieram w sobie i koncentruję minutę przed startem. Ruszamy przez 2-3 km asfaltem. Jakoś dziwnie się składa, że nikt nie ucieka, nie rwie. Lecimy dużą ławą. Chowam się do tyłu, obserwując. Łydy napięte, plecaki cieniutkie jakby puste. Sporo zawodników chętnych na walkę, ale z dozą niepewności.

Ciekawe informacje dla mnie:
4:42:31 (2017) – 3. Paweł Krawczyk (810 ITRA, 793 RMT)
4:37:26 (2017) – 2. (825 ITRA, 808 RMT)
4:44:21 (2018) – 4. (800 ITRA, 788 RMT)
4:35:31 (2018) – 3. (825 ITRA, 814 RMT)

2017 – 48.3 km 2620 m (ITRA) 48.57 km 2425 m (RMT)
2018 – 47.9 km 2630 m (ITRA) 48.57 km 2425 m (RMT)
2019 – 47.6 km 2730 m (ITRA) 48.57 km 2425 m (RMT)

Organizator – 48 km 2600 m
Garmin Connect – 47.93 km 2322 m (WTF?!)
Strava – 47.93 km 2501 m

Wybrałem kilka danych z ostatnich 3 lat, bo RMT nie zbiera wcześniejszych wyników. W dodatku też organizator podaje inne dane przy biegach starszych od 2017 roku. Poza tym po co pisać tak dużo po fakcie. Chodzi mi o to, że na tej podstawie celowałem swój wynik. Jak widzicie sami – dane są różne, więc i trudniej prognozować na podstawie lat ubiegłych. Liczę, że ITRA chociaż indywidualnie staranie ocenia biegi. Co ciekawe Garmin dystans zgodnie pomierzył, ale przewyższenia coś ściął. Za to Strava łyknęła to samo. Jednakże po zmianie aktywności na ”Race” Strava dorzuciła trochę kamieni i wypiętrzyła moje przewyższenia.

Wyniki z lat ubiegłych:
https://ultratrail.it/en/results-cortina-trail.html
Punktacja ITRA (wyszukiwarka – hasło – Cortina Trail):
https://itra.run/page/328/Results.html
Punktacja RMT (wyszukiwarka – hasło – Lavaredo):
http://ratemytrail.com/

Ostatni raz patrzę gdzieś daleko i wgłębi siebie cieszę się krajobrazem. Teraz jak już jesteśmy za miastem widać jeszcze lepiej potęgę tych gór – są wspaniałe. Ostatni raz, bo właśnie skręcamy w wąską ścieżkę na szlak. Jest 3 km biegu, a ja wraz z dużą grupą biegaczy nadajemy tempo wyścigu. Czuję się pewny siebie, może przez to, że cały czas powtarzam sobie, że uwielbiam wysoką temperaturę. Tak w sumie jest, lepiej sobie radzę w upalnych biegach. Głównym takim wyznacznikiem jest fakt, że nie łapią mnie skurcze. Tempo spadło, ale to za sprawą ”robienia” przewyższeń. Tu po wejściu w szlak starszy Włoch nie zwraca uwagi na nachylenie i odrywa się od grupy. Jest to Enzo Romeri. Zrobił to tak płynnie, że od razu stwierdziłem – wygra to! Za chwilę ruszył za nim nr. 2 tych zawodów. Już wiem, że nie będzie czajenia się. Po kolejnych kilkuset metrach znów odchodzi zawodnik z nr. 1 – Miquel Ortega (Hiszpan). Schował się za plecy zawodnika nr.2 i przez czas jaki ich widziałem nie wychylał się. Czekał. Czekał na zwycięstwo.

Fot. Magdalena Sedlak

A Ja? Na 5km biegłem na 6 miejscu tuż za plecami Pere Rullan Estarelles i Andreas Reiterer. Wiedziałem mniej więcej jakie mają punkciki ITRA. Andreas 862!, ale jak na to, że mocno dyszał obok mnie nie obstawiałem, że coś powalczy. Ostatecznie zszedł z trasy. Natomiast nasz Rullan to cicha woda. Niby numerek 4030 i punkty 724 (stary index), to skubaniec ma sporo świetnych biegów powyżej 900 pkt ITRA. Tak, tak – nie pomyliłem się – 900! I to zdobywał na Zegamie. Chłop rocznik 1990 zrobił chyba sobie przerwę od mocnego biegania. Ostatni raz tak przyzwoicie mocno pobiegł w 2015 roku, dlatego ITRA go dobrze nie podliczyła. Teraz lecieliśmy razem przez kolejne kilometry. Andreas odpuścił, a ja z Rullanem równiutko parliśmy do przodu. Za plecy się nie oglądałem.

Lecimy na 4 i 5 pozycji tak do 7km! Tutaj zaczyna się pierwszy zbieg, z początku o spokojnym nachyleniu. Płynnie odrywam się od swojego rywala. W sumie to nawet nie liczyłem, że tak się stanie, bo dobrze się biegło. Łapie mnie kolka na zbiegu i przez kilometr lub 2 próbuję różnych sposobów na pokonanie jej. Łykam powietrze, podnoszę dłoń, zaciskam miejsce kolki. Zwalniam, ale i tak powiększam przewagę na Rullanem. Myślę, że na tym etapie musiało mu coś zająć głowę i nie było to żelazko zostawione w mieszkaniu. Na 10km zrobił się ostrzejszy zbieg – nie kozaczę, spokojnie zbiegam. Mam bezpieczną przewagę, a przed sobą nie widać, nie słychać.

Fot. Magdalena Sedlak

Cieszę się strasznie, bo zaczyna się podbieg i potrwa on zapewne jakieś 10 km. A dobrze tego dnia mi się podbiegało. W rzeczywistości nie było to tak ostre podejście. Częściowo biegliśmy wyschniętym korytem rzeki. Sporo luźnych kamieni pod nogami i liczne przecinki z potokiem. Z brakiem pewności w stawianiu stopy straciłem prędkość. Rywale na tym odcinku szybko mnie złapali. Rullan wraz z nr. 11 minęli mnie. Stwierdziłem, że nie fajnie to tak szybko biec, koło mnie. Zacisnąłem zęby i spróbowałem przykleić się do grupy. Udało się to zrobić do nr.11. Na 17 km trafiliśmy na źródło wody – widzę przed sobą Rullana, który się zatrzymuje na chwilkę. Ja rezygnuję z nalania wody i tylko moczę sobie twarz. Za mną nr. 11 także się zatrzymuje. Teraz każdy biegnie w pewnej odległości od siebie.

Do punktu na 24km dobiegam na 6 miejscu. Gdzieś 2 km przed tym wyprzedził mnie Christian Modena. Czuję też, że wysokość mi nie służy – ciężej oddycham. Jednakże analizuję to wszystko w tym momencie i stwierdzam, że może za szybko biegłem na początku. Nie dociskam – próbuje łapać komfort biegu. Do samego punktu jest ostry zbieg, więc unikam podkręcenia kostki. Na samym punkcie staram się jak najszybciej dolać wody i wcisnąć do niej kapsułkę Fizza od Hammera. Wybiegam z punktu przed 5 zawodnikiem. W sumie to razem biegniemy. Tutaj też mam ponad 5 minut przewagi nad Maciejem Domborowskim, który za chwilę się pojawi.

Fot. Magdalena Sedlak

Za punktem jeszcze chwilę zbiegamy po nawet komfortowym podłożu. Dlatego też Modena mi jeszcze nie ucieka. Tutaj widzimy schodzącego z trasy zawodnika z nr. 2. Dla mnie to nie istotne, bo znów spadłem na 5 miejsce. Zaczyna się podbieg i przez kolejne 4km będzie wiódł na wysokość ponad 2400 m. Mam wrażenie, że odczuwam to mocniej niż inni. Jednakże może to być też już zmęczenie. Na przełęczy nie ma czasu na płaskie bieganie – zaczyna się zbieg. Niby fajnie, ale nie dla mnie. Noga jest już ponaciągania i czuję nie stabilność. Zbiegam strasznie! Myślę sobie o tym i łapię przybicie. Zmęczenie nie pomaga. Do Passo Giau ”dryfuje”. Tętno spada do konwersacyjnego. Nie chcę tego, ale moje ciało się blokuje na luźnych kamieniach. Jest w miarę płasko, ale z licznymi przeciskaniami się przez kamienie. Kiedyś bym się cieszył na to, ale teraz zalewa mnie złość. Z drugiej strony tłumaczę sobie, że przecież wiedziałem o tym. Uspokajam się i dobiegam do punktu ”wyluzowany”.


Zdaję sobie sprawę, że nie mam szans dogonić już nikogo, bo to był naprawdę wolny odcinek. Natomiast liczę, że może uda się uciec reszcie, ale tam myśl szybko minęła. Wystarczyło odwrócić się na punkcie i a tam 2 zawodników. Długo byłem na tym punkcie, ale chciałem się dobrze nawodnić. Ciepło z nieba już grzało na dobre. Już miałem wychodzić, a tu Maciek! Przywitałem się, ale nie zauważył mnie. Nie będę przecież teraz stał i kiwał do niego. Wybiegłem lekko zdezorientowany. Zupełnie nie pasował mi on do tego miejsca. Co ciekawe, że przewaga 5min 30s stopniała do 42s. Wiadomo, że Maciek się rozpędzał ale myślę, że bardzo duży wpływ miał tutaj mój fatalny zbieg. Na 7km tyle stracić – bardzo dużo.

Fot. Magdalena Sedlak

Staram się przyśpieszyć, trochę uciec chłopakom. Bezskutecznie. Mija mnie Pigoni zwycięzca z którejś edycji tego biegu. Także mija mnie Maciek. Wymieniamy się kilkoma zdaniami i puszczam go przed siebie. Pięknie zbiega. Nie jest to zabójcze tempo, ale bez obaw. Nie spina się – prowadzi luźno nogi. Nawet widzę jak lekko podkręca kostkę i nic z tego sobie nie robi. A ja? Ciotuję i to strasznie. Chociaż w głowie mam teraz dużo myśli. Wyprzedził mnie właśnie inny Polak. Ma niższy ranking ITRA. On mi nie tak dawno słodził za świetne wyniki. Więc teraz nie może być tak, że mnie tak po prostu wyprzedzi. Próbuję zebrać się i dociskać na zbiegu. Niemrawo to idzie. Jednakże na krótkich i łatwych odcinkach próbuję nawiązać kroku. Maciek odbiega ode mnie na spory dystans.

Łapię go dopiero na podbiegu. Zdecydowanie szybciej robię to. Chowam się za plecy i próbuje złapać oddech. Jednak wysokość robi różnicę. Razem podchodzimy, nie wyprzedzam, bo wiem, że zaraz zrobi się zbieg i znów będę musiał go puścić. Znów mi ucieka. Wiem, że na łatwych zbiegach złapię go, ale jakoś mało tu takich. Na profilu został jeden mały podbieg i potem zbieg. Trochę mnie to martwi, ale po cichu liczę, że będą jakieś szersze ścieżki. Tak też się dzieje, do punktu odżywczego robi się nawet biegowo. Doganiam mojego serdecznego kolegę. Stąd już zostaje tylko 9 km zbieg. Biegniemy razem. Mówię sobie, że tutaj już nie mogę odpuścić na krok Maćka!

Fot. Lavaredo

Miejscami jest dobrze biegowo, a gdzie indziej muszę się natrudzić, aby nie wywinąć orła. Gdzieś mi raz, dwa razy ucieka kostka. Adrenalina wstrzymuje ból i próbuję nie dać po sobie poznać. Ciało już zmęczone, bo boli mnie klatka piersiowa od wstrząsów w dół. O dziwo mój kompan już nie ciśnie z tempem – udaję mi się trzymać to. Czuję też, że raczej dobiegniemy razem. Nawet w głowie miałem myśl czy, aby nie spytać o to. Pytać też chciałem czy gramy w kamień – papier – nożyce? Oraz czy ścigamy się do końca. Jedynie jakie słowa wymieniam to odpowiedź jak się czuję. A czułem się w miarę słabo.


Chociaż z drugiej strony było mi przyjemnie. Biegłem na dobrej pozycji, mięśniowo stabilnie, czułem moc na podejściach i płaskich – noga ładnie, płynnie chodziła. Biegłem w świetnym towarzystwie Maćka! To raczej przypadek, ale akurat miły przypadek. Ciało jednakże przegrzane i zmęczone od ciągłych zmian kierunku. Są plusy i minusy. Teraz to było mi nie istotne. Nie miałem chęci na ściganie się – chciałem dobiec spokojnie do mety. Z drugiej strony dopingowałem Maćka, żeby docisnął, aby powalczył o dobre punkty ITRA. Miałem wrażenie, że też już zwolnił i nie chciał mi uciekać na zbiegu. Wybiegliśmy na asfalt – tutaj poczułem się pewnie. Gdzieś ten zapas prędkości jednak jest z tego biegania po Poznaniu.

Ostatnie 2 kilometry pędzimy po asfalcie. Raczej wiemy, że na takiej pozycji dobiegniemy, ale jednak gdzieś ta niepewność jest, bo czasem zerkamy za siebie. Ostatnia prosta! Łapiemy się za ręce – trochę dziwnie, ale sprawiedliwie. Miejsce 6!

Czas 3h 51min 01s

Fot. Szymon Nowak

Uścisków nie było końca. Zadowolenie duże, ale gdzieś tam wewnątrz siebie stwierdzam, że poniżej oczekiwań. Z drugiej strony staram się wszystkie informacje i zdarzenia zebrać do kupy, aby bieg ocenić sprawiedliwie. Więc de facto to był bardzo dobry bieg. Muszę pamiętać w jakim stanie stanąłem na starcie i w jakiej formie byłem. Muszę pamiętać jakie błędy popełniłem na samym biegu. To nie jest usprawiedliwienie, a czynniki wpływające na bieg. Także są te pozytywne – zapas prędkości na płaskim, spokojny zbieg pozwolił mi zachować siły na resztę dystansu. Bo gdybym normalnie mocno zbiegał na początku, myślę że do tego 31km mógłbym być jeszcze bardziej zmęczony. No i najważniejszy czynnik sukcesu to wspólny bieg z Maćkiem. Był dużą motywacją na drugą część biegu.

Temperatura była wysoka, ale patrząc na edycje wcześniejsze też się zdarzało tak. Czas ogólny odbiegał od tego co planowałem. Prawie 9 minut gorzej od wyniku Pawła. Jednakże punktów ITRA otrzymaliśmy wraz Maćkiem więcej za ten bieg. To jest ciekawe dosyć. Z drugiej strony kilku świetnych biegaczy zostawiliśmy za plecami i to z dużą przewagą. Jednak pogoda tutaj mocno namieszała – tak sądzę.

Fot. Aleksandra Dombrowska (mama jednego z biegaczy na zdjęciu)

Zjadłem na trasie 4 żele Hammera oraz wypiłem 500 ml Heed od Hammera. Także 500ml elektrolitów Fizz i 1l wody. Trochę też nawadniałem na samych punktach z wodą. Jednakże więcej niż 3l to ja nie wypiłem. Także wcisnąłem kilka kawałków arbuza i pomarańczy. To tyle.

Poniżej TOP10 Cortina Trail i ich index ITRA przed, punkty za ten bieg, index ITRA po:
Miguel CABALLERO        04:30:40 (876) 884 (879)
Pere RULLAN     04:35:08 (728!) 870 (847)               
Enzo ROMERI    04:37:11 (839) 864 (852)
Christian MODENA         04:38:44 (835) 859 (843)
Matteo PIGONI 04:46:01 (820) 837 (827)
Kamil LESNIAK  04:51:01 (820) 823 (822)
Maciej DOMBROWSKI   04:51:01 (750) 823 (801)
Ismail RAZGA    05:04:34 (854) 786 (853)
Roman RYAPOLOV         05:09:25 (802) 774 (805)
Mauro RASOM 05:10:16 (770) 771 (772)

GIL PINTARELLI 861 (DNF) 
Andreas REITERER 862 (DNF)

Fot. Stefano Dazzan

Z linii mety zbieraliśmy się dosyć długo. Nie ukrywam, że trochę sobie poleżałem tam. Jednakże nie mieliśmy zbytnio dużo czasu na przyjemności i radość. Poczekaliśmy jeszcze na Martynę, która dobiegła na 4 miejscu wśród kobiet. Ruszyliśmy z powrotem do apartamentu. Moje nogi przez te 2h się zregenerowały i w sumie oceniam je jako nie zajechane. Ale wszystko przed nimi jeszcze czekało tego dnia. Mowa o biegu Benka, a naszym supporcie!


Zjedliśmy pizzę i poszliśmy drzemać. Ja oczywiście nie zasnąłem tylko planowałem nasz support dokładnie. Wiedziałem, że to będzie ciężka noc po tym jak po ostatnim maratonie na Gran Canarii wspierałem Mariusza na trasie. Lubię to, ale wiem też, że boli to tak samo jak nie jeden bieg ultra. Czekała na Nas zarwana nocka. Start o 23:00 a przed nami 3 punkty wsparcia Benka! Oczywiście atmosfera niesamowita jak na taką godzinę. My od razu z Cortiny ruszyliśmy na punkt gdzie będzie można było spotkać zawodników. Po czym skierowaliśmy się na 33km aby pomóc Piotrowi. Ten punkt minął nam i jemu szybko. Między punktami wsparcia pojechaliśmy na godziną drzemkę – przydała się bardzo. Kolejne kilometry za kółkiem niczego nie wróżyły dobrego. Dobrze, że trzymała nas adrenalina związana z rywalizacją Benka.


Piotr ukończył zawody na 19 miejscu i myślę, że to był bardzo dobry jego bieg pod względem taktyki jak i supportu. Sam nam podziękuje za support. Mam wrażenie, że obyło się bez wpadek i sprawnie przeszliśmy przez wszystkie punkty odżywcze. To bardzo ważne z punktu rywalizacji, aby nie marnować czasu na punktach. Zawodnik zmęczony, często posila się dwa razy wolniej niż normalnie – organizm otępiały przez brak snu tak ma….

Ja wróciłem padnięty do domu. Kolejną noc spałem ponad 10 godzin. Ledwo co zdążyliśmy na dekorację Pauliny Tracz (Wywłoki). Trzeba wspierać swoich teamowych znajomych! To już koniec relacji, bo się dosyć długa zrobiła, a ja mam jeszcze w głowie kilka wątków. Jednakże kiedyś trzeba przecież wyjść biegać…

Partnerem tej relacji była firma Metpol! Jeden z czołowych producentów akcesoriów do suchej zabudowy, tynków i dociepleń.

Kolejny postój to Maraton Karkonoski. Do usłyszenia!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *