Mam prawo nie pamiętać jak do tego doszło, że w mojej głowie zakiełkowała myśl o UTMB. Było to już tak dawno temu, że duże urywki zdarzeń wypadły mi z głowy. Gdzieś mi się przypomina scena, że czekałem aż skończę 21 lat aby móc wystartować w tym biegu. Taki wtedy był minimalny wiek startu. W mojej kategorii wiekowej, którą z resztą wygrałem dobiegło 5 osób. Zaczynałem przygodę z UTMB jak Kilian. W sumie on mnie trochę zainspirował do tego. Pisał w swojej książce, że przygotowywał się miesiąc pod Mont Blanc. Szybka analiza, albo jej brak i stwierdziłem: ja będę 2 miesiące. Nie myśląc, spakowaliśmy się z dziewczyną i pojechaliśmy pod ten sławny Mont Blanc. Rzeczywistość mieszkania pod namiotem trochę osłabiła nasz entuzjazm, ale nadała esencji życiowej, czy tej biegowej…
Już wtedy w 2014 roku postawiłem sobie cel 24 godzin. Nie wiem czemu taki, ale pamiętam tylko to, że byłem mocno przekonany, że uda mi się to zrobić. Uważałem, że to pestka. Poniekąd nadal tak uważam, ale dodaje teraz, że to zależy od tego jak rozłożysz siły. Wtedy mi się nie udało – dobiegłem na 65 pozycji z czasem 28h i 25 sekund. Dużo poniżej moich oczekiwań, ale jak się potem okazało z biegiem lat, że doceniam ten wyniki i sposób w jaki to osiągnąłem. Naprawdę jestem dumny, że potrafiłem wtedy dać z siebie wszystko za cenę mety. Rok później zarzekałem się, że uda mi się to zrobić. Przecież to tylko błąd przy pracy. Problem w tym, że ultra na tak długim dystansie jest mocno nie przewidywalne i znów wyszły braki z przygotowań. Czas 26h 56 min 46s. Dało to miejsce 35 oraz 1 w kategorii. Tylko że w mojej grupie wiekowej dobiegło nas dwójka…
Więc nic dziwnego, że po 8 latach nadal łapie się w grupę wiekową, która zaniża średnią wieku na tych zawodach. Ba… wśród elity nadal jestem młodzieniaszkiem. To miłe, myśląc, że chce jeszcze pobiegać tam. W 2018 spróbowałem ponownie swoich sił na 170km. Poległem. Myślałem, że jestem fizycznie gotowy na ten bieg. Może tak było, ale głowa gdzieś obok mnie była i nie współpracowała. Wydawać by się mogło, że to będzie mój najlepszy bieg z prób łamania 24h. Skończyło się na tym, że w nocy gdzieś na przełęczy Bertone zakończyłem swoje ściganie się. Nadal nie wiem co było przyczyną, bo jeszcze chwile temu byłem pewny siebie. Biegu nie ukończyłem. Spałem wtedy w schronisku na Bertone, potem spałem w schronisku Bonatti i spacerem doszedłem do Arnouvaz. Czułem się bardzo źle po tym jak zszedłem z trasy. Mimo iż było to rozsądne to poczucie braku walki mnie zasmuciło. Chciałem spróbować w 2020 roku, ale odwołali bieg przed pandemię. Wróciłem za to w 2022 roku. Z tym samym celem i z tym samym przeświadczeniem że 24 h to bułka z masłem. Jeżeli oczywiście wszystko zagra. Problem UTMB jest taki, że szanse, że wszystko zagra jak powinno jest zerowe. W tym roku było również tak. Więc zacznijmy od początku edycji 2022!
Było czymś naturalnym, że wrócę na trasę UTMB. Tak naturalnym, że przestałem myśleć o niej. Opłaciłem zawody i zająłem się bieżącymi startami. Miesiące mijały i dopiero gdzieś w wakacje zdałem sobie sprawę, że wypada się jakoś przygotować do tych zawodów. Ostatnie parę lat można uznać jako przygotowania do UTMB. No, ale chodzi mi o bezpośrednie przygotowanie. Obóz we Włoszech był takim przygotowaniem do tych zawodów. Pojawił się problem po drodze – Mistrzostwa Polski w ultra na Chudym Wawrzyńcu. Nie chciałem z nich zrezygnować, gdyż 2 ostatnie edycji wygrałem. Z drugie strony miałem świadomość, że może to wpłynąć na zawody we Francji. Ryzyko i głupota. Teraz mogę tylko gdybać co by było…
Chudego Wawrzyńca skończyłem na 3 miejscu. Liczyłem, że będzie to wolniejszy bieg i uda się obronić tytuł. Myliłem się. Zaś skończyłem z bardzo mocnym czasie, nie do końca dając z siebie 100%, ale dość mocno niszcząc się. Na tych zawodach także straciłem 2 duże paznokcie. Niestety założyłem za małe buty. Błąd amatora. Z chudego wracałem w miarę zadowolony, ale też trochę zaniepokojony. Powiedziało się A, to teraz trzeba powiedzieć B. Podróż do Chamonix zaplanowałem na tydzień przed. To i tak krótki okres, jak się jedzie z rodzinką. Dwa dni spędziliśmy w Strasburg we Fancji. W drodze do Francji. Czemu 2 dni, aż? Gdyż nie chciałem męczyć się ciągłym pakowanie i rozpakowywaniem. Podróż z małym dzieckiem wypada dopasować do małego człowieka. W sumie to nie nocowałem w Chamonix przed startem. Coś za drogo wychodziło. No, ale czego mam się spodziewać jak się biorę za bieg na chwilę przed. Naprawdę mocno przeciągałem logistykę pod tą imprezę. Chociaż i dobrze wyszło, bo nocowaliśmy w Saint Gervais – miejscowość gdzie przebiega trasa biegu. Do biura zawodów jakieś 30-40min samochodem, ale widokami nie odstaje od Chamonix. Szczerze za te pieniądze, czyli oko 2500zł na tydzień za 5 osób to trafiło się naprawdę przyzwoicie. Widok z salonu na Mont Blanc każdego ranka i wieczoru był istnym spektaklem. Czułem się naprawdę odprężony w tym miejscu.
W sumie byliśmy w 5 osób + pies. Namówiłem Piotra Książkiewicza na suport podczas biegu. Wraz z Justyną Grzywaczewską wspierali mnie podczas mojej pętelki wokół Mont Blanc. Szczerze to zbytnio nie chciałem poczuć tej atmosfery biegu, aby się nie stresować. I napiszę Wam, że udało się to zrealizować. W Chamonix byliśmy tylko na chwilę po odbiór pakietu startowego. Z drugiej strony chodziło o to, żeby nie przemęczać się spacerowaniem po miasteczku biegowym.
Wyposażenie obowiązkowe to nieodłączony element biegów górskich. W tym roku kontrola sprawnie przeszła. O to wyposażenie obowiązkowe:
– Salomon Adv Skin 5 Set – 5 litrowy plecak. Musiałem trochę upchać rzeczy, ale udało się to zrobić zostawiając sobie lekki zapas. Dodam tylko, że pakowałem tylko minimum wyposażenia plus jedzenie. Plecak nabyłem w dniu wyjazdu na zawody. Testowałem go przed 2 razy na krótkich treningach. Czułem, że to będzie to. I tak było. W końcu po paru latach wymieniłem starego Inov-8.
– Telefon – tutaj nie kombinowałem w poszukiwaniu mniejszego telefonu. Kiedyś myślałem, żeby zakupić sobie taki tylko na zawody. W sumie to miałem taki z klapką, który wytrzymywał parę dni i mało miejsca zajmował. Podczas zawodów organizator wymagał posiadanie smartofona z aplikacją. Nie wiem dokładnie na czym polegała sensowność posiadania aplikacji. Ja miałem Iphona 12 mini. W sumie kiedyś kupiłem go z myślą właśnie do biegania, aby był mały. Podczas zawodów na punktach odżywczych z suportem starałem się prosić o kilka minut ładowania telefonu w trakcie jak ja jadłem i piłem.
– kubek – składany kubek od Inov-8 o grubości karty kredytowej wciskany pomiędzy NRC a dowód. Nigdy nie użyłem, a mam. Chyba stworzę wydarzenie z życia jak kiedyś w końcu skorzystam z niego.
– 1 litr wody – 2 flaski. Mając dostępność do 15 punktów odżywczych mógłbym nawet biec z jednym bidonem. Zważając, że są potoki i połowę trasy pokonuje w nocy, a jeszcze większą część w chłodnym klimacie.
– 2 latarki – Ledlenser NEO10R i Ledlenser Neo. Pierwsza to kombajn. W sensie dla mnie bardzo mocne światło i wystarczające. Wszystkie imprezy w niej przebiegłem przez ostatnie 4 lata. Nadal sprawna, nadal śmiga. UTMB wytrzymało, więc więcej mi nie potrzeba. Druga to malutka latarka, zapasowa. I w tym przypadku taką miała być. Jeszcze 30 minut przed startem dokupiłem baterie, bo tak regulamin mówił. Nie chciałem mieć problemów.
– NRC – w nim zawinąłem dowód osobisty, kubek i parę euro.
– Gwizdek – w plecaku wmontowany. Obecnie plecaki biegowe raczej mają wbudowane.
– samoprzylepny bandaż – schowany do NRC wraz z gazikiem.
– żele – 2 żele+ 2 batony. I tyle zabrałem do pierwszego punktu odżywczego z suportem. Tam zabrałem jedzenie na kolejny etap
– kurta z kapturem z odpowiednią membraną – kiedyś wymieniłem za bon wygrany do Inov-8 i wybrałem chyba się nazywa RaceShell Pro. Mała, cienka i idealna do biegania w deszczu. Jestem zadowolony, chociaż czasem zamek zacina się o materiał.
– spodnie lub legginsy. Miałem firmy Asics – wymieniłem kiedyś za bon wygrany. Chyba moja najlżejsza para. Generalnie na przyszły rok mógłbym przy tym elemencie jeszcze bardzie uszczuplić wyposażenie.
– czapka lub buff – schowałem do plecaka buffa od Andrzeja Olszanowskiego z firmy Metpol. Tak sentymentalnie.
– dodatkowa 2 warstwa. Tutaj miałem dylemat, bo miałem dość ciężka, a raczej dużą bluzę która najwięcej miejsca zajmowała. W dniu wyjazdu jednak wyposażyłem się w nowy nabytek w Natural Born Runners. Bluza termiczna columbia – raz użyłem po UTMB i naprawdę przyjemna. Na bieg wybrałem ją gdyż odpowiadała wymaganiom i mało miejsca zajmowała.
– czapka – tu rozumiem regulamin, że chodzi o ciepłą czapkę. Więc zabrałem zwykłą z logo City Trail.
– ciepłe i wodoodporne rękawiczki – tutaj miałem jakieś z Salomona otrzymane przy pracy w City Trail, dość grube i goretexem. W tym temacie nie kombinowałem. Mając problem z palcami chciałem mieć je. Ba nawet miałem schowaną drugą parę w plecaku. I to jest element dodatkowy z mojej inicjatywy.
– wodoodporne spodnie – już nawet nie wiem jak się nazywają z firmy Inov-8, lekkie, przezroczyste i tylko pakowane do wyposażenia obowiązkowego. Bardzo mało miejsca zajmują.
-dowód osobisty – schowany w NRC.
To tyle z wyposażenia obowiązkowego. Poza tym miałem kapelusz, rękawki, słuchawki, kijki biegowe firmy Lekki i tyle…
W dniu startu byłem już nakręcony na udział w biegu. Tysiące myśli i napięcie spowodowały, że nie udało się zrealizować drzemki przed startem. Start zaplanowany na godzinę 18:00. Krótka narada przedstartowa i wyjazd na start. Oczywiście zatłoczone Chamonix i mały problem z parkowaniem. Krótka rozgrzewka, tak aby się nie zdziwić pierwszymi kilometrami, które bywają naprawdę szybkie.
Nim się obejrzałem a zaraz wchodziłem do boxu startowego. Miałem taki przywilej, że wchodziłem do strefy elity, która miała osobnę wejście. Oczywiście elita B, czyli 5-6 linia startowa. To nadal daleko, o czym się przekonuje po starcie. Ale też się takiego startu spodziewałem. Przestaje padać, bo jeszcze przez chwilę siupie lekka mżawka. Nie istotna, nie dająca zmartwień. Pogoda myślę, że idealna do biegu. W boxie spotykam dziewczyny Kingę, Kasię, Paulinę. Chwila na wymianę kilku zdań i odliczamy. Oczywiście efekt muzyczny musi być.
Słuchanie muzyki?
Bardzo mało słuchałem. O dziwo. Dla mnie to dobrze, bo to znak, że nie miałem kryzysów zbyt długich i często. Zazwyczaj słuchał, aby się pobudzić, nakręcić, przełamać złe samopoczucie i zmotywować. Miałem słuchawki do uszne, które są okej, ale wolałem aftershokz, ale obie pary zgubiłem na zawodach. Oczywiście miałem zagwarantowanie jeszcze jedne słuchawki na punkcie odżywczym, jeżeli by mi się rozładowały. Ale nic takiego nie zaszło, bo mało słuchałem – w drugiej części wyścigu ale to raczej wiadomo dlaczego wtedy. Tutaj muszę też się poprawić i zmienić play listę, bo już dość oklepane utwory mam, które wydaje mi się już tak mocno nie działają na mnie.
Ruszyliśmy! Do marszu. Spodziewałem się tego, że pierwsze sekundy to będzie wejście do wąskiego korytarza przebiegającego przez miasto. Po kilku sekundach ruszyliśmy. Chwila nerwów, duże skupienie, aby się nie przewrócić i nie nabić na czyjeś wystające kijki. Czuje, że jest żwawo. Tego też się spodziewałem. Bardzo dużo biegaczy wyprzedza mnie na tym etapie. Staram się zwalniać na tyle ile mogę. Mnie też trzyma adrenalina, która w tym momencie odgrywa dużą rolę. Pierwszy kilometr otwieram 4:33! Wzdycha z ulgą, bo jest to poprawne otwarcie. Wiecie, przy takich biegach tempo 3:50 jest u mnie odczuwalne jako komfortowe, ale perspektywie 170km nie jest to dobre otwarcie…
Kolejne kilometry są nadal żwawe. Nawet 4:10. Dość ciekawe to jest, gdyż przed sobą mam grupę grubo 200 osób. Obserwuje uważnie te osoby i trochę niedowierzam, że robią sobie dużą krzywdę biegnąc w takim tempie na tym odcinku. Pierwsze 9km jest dość płaskie. Sam przebiegam ten odcinek grubo poniżej 5min na kilometr. Sporo kibiców wzdłuż ścieżki i w miasteczkach. To na pewno nosi. Ja natomiast skupiam się na tym, żeby nie przyśpieszać i nie dać się ponieść. Chyba mi się to udaje. Nadal sporo mnie osób wyprzedza. Myślę, że dopiero od pierwszego długiego podbiegu zmienia się to. Wchodzimy na przełęcz Col de Voza.
Tutaj widzę Marcina Świerca przed sobą. Tak 3-4km truchtam/ idę za nim w odległości 50-100m. Nie chce szarpać tempa, więc też trochę czasu to trwa zanim się przywitamy. Oczywiście przed przełęczą zrównałem się z Marcinem. Wymieniliśmy ze sobą 2 zdania życzliwych słów i ruszyłem dalej. Coś w tym jest, że skupiasz się na rywalizacji wśród osób które znasz. Mimo, iż świadomie myślę tylko o swoim celu to gdzieś z tyłu głowy mam myśl: a jak tam nasi rodacy?. Tak było u mnie zawsze i przy każdy biegu zagranicznym. Nie widzę w tym nic złego, a nawet powiem, że jest to bardzo dobry motywator. Dla mnie w tym przypadku Marcin był motywacją i czujne śledziłem jego ruchy przy następnych punktach odżywczych.
Jako, że obowiązkowym wyposażeniem był telefon to także z niego nagminnie korzystałem. Poprzez sparowanie telefonu z zegarkiem miałem powiadomienia wyświetlane na tarczy garmina o bieżącej sytuacji. Wiedziałem na którym miejscu jestem ile mam starty i jak bardzo mam ruszyć dupę. Po za tym sam też wyciągałem telefon aby upewnić się jakie są wyniki na poszczególnych punktach. Nie dziwcie się, bo podczas podbiegów moje tempo nie jest szybkie, więc mogę sobie na to pozwolić. Bez użycia telefonu też bym nie przyśpieszył. Także nie wybijam mnie to z koncentracji, bo w sumie czym ona jest na takim długim biegu. Ja myślę o biegu, rywalizacji. Żeby myśleć o rywalizacji chce mieć wiedzę na temat rywali. Więc zbieram ją w trakcie i analizuje. Mam taką możliwość i korzystam…
Druga część wkrótce :)