Thai Kjøttboller – B7D

Posted on

Ups! Mydełko spadło pod moje nogi. Jeszcze tylko łydki wyszorować z lekkiego błota i by było po sprawie. Lekko połamany próbuję podnieść mydełko. Na mojej twarzy pojawia się grymas, a w głowie myśl: ‘’Chociaż może lepiej zawołać kogoś z pensjonatu Arnika, aby mi pomógł?’’ Najbliżej jest Robert Faron, z którym dzielę pokój. Zamykam szybko tą myśl i z bólem wszystkiego podnoszę cholerne śliskie i małe mydło. Zapomniałem szamponu, więc i nim uważnie szoruję głowę. Nie na tyle, aby się dobrze umyć, ale aby znów nie spadło…

Bieg 7 Dolin

Wielokrotnie bywałem w Krynicy na Festiwalu Biegowym. Czasem jako biegacz, czasem jako prelegent a czasem jako pracownik maratonypolskie.pl. Znacie mnie jako biegacza, więc tą działką się zajmę. Startowałem 5 razy w Krynicy.  Cztery razy w biegu ultra na 100km i raz w biegu dzieci na 36km. Jako, że znacie mnie jako ultrasa to skupię się na tym. Trzy razy dobiegłem, raz zaliczyłem DNF. Jako, że kojarzycie mnie ze zwycięstwem to na tym się skupię. Raz wygrałem, 2 razy po prostu ukończyłem.

Pamiętacie ten filmik gdzie chlipię w biegu i użalam się nad sobą? Pochodzi z Biegu 7 Dolin z roku 2013. Dobiegłem wtedy na 4 miejscu i cieszyłem się z tego wyczynu jak małe dziecko.  Czas 9h 53min 47s to świetny czas, nawet teraz w 2019 roku. Chlipania nie chciałem powtarzać, ale czas bicie własnej życiówki było w mojej głowie. Jednakże nie było sposobu, aby przyjechać do Krynicy. Zazwyczaj nie czułem się w pełni sił, aby ścigać się na 100km, albo w pobliżu tego terminu zazwyczaj coś ważniejszego miałem na głowie. Zbierałem emocje po UTMB.

fot. Manuel Uribe

Thai Kjøttboller

Zapewne wiecie też jak się poznaliśmy. Piotra Uznańskiego przygarnąłem na AirBnb podczas maratonu poznańskiego. Wtedy jeszcze tłukł płaskie maratony, ale po wyjściu z Poznania zaprzestał. Zaczął żyć pełną piersią i spotkać można było go tylko na górskich szlakach. Maćka poznałem dopiero w tym roku na Gran Canarii. Kumpel Uziego, więc nie mógł być oszołomem. Nie był. Zgadaliśmy się na wspólny bieg w Krynicy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy mocną drużyną. Indywidualnie bardzo dobrzy, ale w drużynie jeszcze mocniejsi. Tym bardziej, że każdy z nas mógłby powalczyć indywidualnie o wysokie miejsce. Ja z pewnością stwierdziłem, że musi to być wygrane przez nas. Kwestia jeszcze tylko przebiegnięcia 100km i niezrobienia jakiegoś głupiego błędu.

fot. Manuel Uribe

Mój punkt widzenia

Dostając propozycję startu na początku roku trochę inaczej sobie to wyobrażałem. Czułem się strasznie mocny względem chłopaków. Nawet myślałem sobie o tym, że nie zajadę się B7D. Zgodziłem się bez namysłu. Nie przewidziałem tego, że chłopacy zrobią tak znaczny progres. Uzi 4 miejsce na Mozart 100, a Maciek Cortina Trail na 6 miejscu. Trochę się wystraszyłem tego. Z miesiąca na miesiąc mój pomysł na ten bieg zmienił się. Wiedziałem, że muszę się przyłożyć. Wiedziałem, że chłopacy ostrzą sobie zęby na to. Ja już w sumie też. Kusząca nagroda na nas czekała jeszcze na 2 tygodnie przed samym startem. Za zwycięstwo organizator deklarował 12 000zł, czyli po 4000zł na głowę. To nie lada nagroda! Było o co się ścigać. Jednakże zapisało się mniej niż 20 drużyn, więc rywalizacja krucha. My jednak swoich planów treningowych nie zmieniliśmy, bo nigdy nie wiadomo kto mocny jeszcze się zapisze. Z drugiej strony planowaliśmy to od początku roku. Zostaliśmy przy swoim, ale organizator już nie. O tym później…
Mając na uwadze wspólny bieg, musiałem oszczędzać nogi przed. Po Grani Tatr odpoczywałem. Biegałem, ale bez planu. Start w OCC potraktowałem z przymrużeniem oka. Męczący wyjazd, ale nie na tyle, żebym się martwił o moją dyspozycję na B7D.

fot. Natalia Podsadowska

Wyjazd

Nerwowo patrzę jak na tablicy elektronicznej rozkładu jazdy znikają kolejno po sobie tramwaje. Widzę, że nic nie nadjeżdża a kolejny numer znika. Jestem spóźniony. Czuje, że nie zdążę – a miałem jeszcze na dworcu kupić sobie coś do jedzenia. Niestety tym razem pociąg odjechał punktualnie, a ja pojawiłem się 2 minuty po odjeździe. Wkurzony na maksa. Wiedziałem od razu co to dla mnie oznacza. Konkretnych pociągów do Krakowa już nie miałem. Musiałbym jechać następnego dnia rano (Piątek). Niestety nocka zawalona, a tego obawiałem się najbardziej.

Ruszyłem samochodem wraz z kolegą, który zaoferował mi transport chwilę po tym jak się spóźniłem na pociąg. Od 21:00 do 5:00 przesiedziałem w samochodzie. Trochę rozmawiając, trochę śpiąc, może nawet trochę pierdząc. Nie było to wygodne, ale jakoś mi szybko droga minęła w nocy. Rano w Krynicy przyjęła mnie na nocleg zaprzyjaźniona firma pomiarowa – STS-Timing.pl! Dzięki wielkie! Przespałem się w wygodnym łóżku 4h i ruszyłem w góry. Lekko wkurzony stwierdziłem, że muszę ochłonąć robiąc kilka kilometrów. Ciśnienie lekko zeszło, ale zmęczenie niekoniecznie.

fot. Piotr Oleszak

Przed startem

Jak najszybciej odebrałem pakiet i poszedłem na drobny posiłek. Zbytnio nie chciałem wchodzić w rozmowy ze znajomymi podczas odbierania pakietów. Głową byłem gdzie indziej. Nawet zapomniałem o przygotowaniu rzeczy pod support. Trochę się rozsypałem. Układając rzeczy biegowe na łóżku zbierałem myśli do kupy. Myślałem tylko, aby wziąć się w garść i się skupić na tym. Musiałem cały bieg sobie zwizualizować, tak abym zabezpieczył się przed każdą ewentualnością. Nie szło mi to zbyt pewnie. Ochotę raczej miałem na sen niż na bieganie. Oczywiście przygotowałem to, co miałem zabrać i poszedłem spać.

Zapomniałbym dodać, że zjadłem jeszcze kolację przygotowaną przez Justynę i Piotra. Jak to ja – w chaosie nie kupiłem nic na kolację i śniadanie. Zasnąłem na 4h głębokiego snu. Z chęcią bym jeszcze pospał, ale już przez jakiś czas Robert Faron krzątał się po pokoju. No dobra! Trzeba to zrobić.

Nic już nie jedząc przygotowałem się do wyjścia. Okres od przebudzenia, a pojawienia się na linii startu minął błyskawicznie. Pamiętam tylko, że zrobiliśmy 1km rozgrzewkę i już czekaliśmy na sygnał startera.

fot. Jacek Deneka

Start

Oczywiście same znajome twarze na linii startu. O dziwo wszyscy uśmiechnięci, bez nadęcia i wielkiego skupienia. Raczej rzadko się to zdarza. Liczę, że trochę ich tym zaraziłem.  Bez zbędnych przemyśleń ruszyliśmy na trasę B7D. Pierwszy kilometr asfaltowy. Wybija 4min 19s na zegarku, a wokół nas setki biegaczy. Przed nami także wiele osób. Mam wrażenie, że 40 to co najmniej. Co jakiś czas upewniamy się, że tempo jest dla wszystkich odpowiednie. Ma być wolno i tego się trzymajmy. Do Rytra bez szaleństw – biegniemy jak na lekkim wybieganiu. I tak w sumie jest. Miejscami mam wrażenie, że mogę spokojnie zamknąć usta i płynnie oddychać nosem. Jest naprawdę przyjemnie.

Chociaż gdyby los już chciał mógłby mnie wyeliminować na 3 km. Miał do tego prawo, bo podchodziłem do tego biegu bardzo pewnie. Jednakże pstryknął mnie nos tylko, a dokładnie w kostkę. I ciach – znów mi się wygięła. Zabolało cholernie. Chłopacy widzieli, ale tylko przełknąłem ślinę i stwierdziłem, że wszystko jest okej. Nie chciałem wnosić już na początku paniki. Chwilę potem znów mnie los pokarał i znów wywinąłem kostkę. Trochę gorąco mi się zrobiło na tym fragmencie. Na szczęście pojawił się długi podbieg na Jaworzynę Krynicką. Kilkaset metrów niewygodnie stąpałem po szlaku.  Z czasem w rozmowie z Maćkiem i Piotrem zapomniałem o tym.

fot. Jacek Deneka


Na Łabowskiej Hali

Mroczno i ciemno. Widać światełko czerwone jakiegoś samochodu. Krzyczę: ‘’Marcin’’, aby zlokalizować nasz support. Tu po lewej na ławce czekają na nas bidony i żele przygotowane przez Marcina. W sumie to on spinał w całość support na ten bieg. Chwila moment i już nas nie ma na punkcie. Jesteśmy na 2 miejscu w drużynówce. To jest ciekawe, bo nie zakładaliśmy, że będziemy się ścigać z kimś. A tu taki psikus w postaci ‘’40 LAT PRZEBIEGŁO’’. Michał, Tomasz i Grzegorz też mieli plan powalczyć w tej konkurencji.

Na tym punkcie pojawiliśmy się na 22 miejscu gdybyśmy biegli indywidualnie. Ze stratą 22 minut do lidera, a raczej Kamikaze. Każdy doświadczony ultra raczej już skreślił z rywalizacji prowadzącego. Jakieś 10 minut szybsze otwarcie tego biegu niż Wojtek Kopeć w 2018 roku. Gdzie dowiózł 3 miejsce do mety z wielkim zgonem. Patrząc na naszych czołowych ultrasów nikt nie potraktował tego ataku jako coś poważnego. I słusznie, bo Andrzej Rogiewicz odpadł z rywalizacji po 36km.

My natomiast po tych 36km nadal na 2 miejscu, ze stratą prawie 2 minut. Na zbiegu do Rytra cały czas powtarzaliśmy sobie, aby nie przegiąć i cały czas trzymać się spokojnego biegu. Nawet nie wyrzuciła nas z równowagi Paulina Tracz, która jak torpeda wyprzedziła nas na zbiegu. Znikając w ciemnej przestrzeni. Nie zdążyliśmy wymienić nawet zdania z nią, ani między sobą. Był to ciekawy widok. Na asfalcie prowadzącym do punktu odżywczego w Rytrze dogonił nas Robert Faron. Chwilę z nim biegliśmy, aby uzupełnić mu mały bidon wodą. Trochę mu zabrakło. Ruszył przed nami, w takim tempie, że zastanawiałem się czy aby nie finiszuje w Rytrze. Ale on jest teraz w formie i fajnie zaczął ten bieg – spokojnie.

W Rytrze czekają na nas rodzice Maćka. Wszystko jest gotowe. Trochę się martwiłem o swoje rzeczy, bo w sumie nic nie wyjaśniłem rodzicom Maćka, co potrzebuje i jak. Jednakże znają się na rzeczy i przygotowali mi bidony tak jak trzeba. Tutaj także nie zabawiliśmy zbyt długo. Nadal ciemno. Pamiętam z 2013 roku, że na tym fragmencie było już pełne słońce. Zrozumiałe, teraz zaczynaliśmy wcześniej.

fot. Piotr Oleszak

Nie podobało mi się to, bo do Rytra byłem lekko śpiący i znużony. Gdzieś właśnie na asfalcie poratował mnie Uzi tabletką kofeiny. Zaczęła działać na mnie na podbiegu do Hali Przehyba. Mocno się wtedy rozgadałem. Jeżeli chodzi o statystyki. Przesunęliśmy się na 18 miejsce goniąc Paulinę Tracz. Trochę już byliśmy zdezorientowani, bo rywale nadal przed nami. Chociaż Łukasz mówił nam, że są za nami. Nie widzieliśmy jednak tego momentu jak nasi rywale zostali na punkcie odżywczym. Mając w głowie rywali przed sobą, zaczęliśmy dyskutować co robić. To nie był moment jeszcze na mocniejszą pracę. Chwilę po naszej rozmowie zza naszych pleców pojawił się Koczwara Tomasz. Zdziwiliśmy się jego obecnością. Z drugiej strony uspokoił on nas. Nikogo nie musieliśmy gonić. Także do Przehyby biegliśmy nadal wyluzowani. Wskoczyliśmy na 12 miejsce open. Widać było, że bieg zbiera pomału swoje żniwa. To był ten moment gdzie naocznie uspokoiliśmy Uziego. Co jakiś czas wspominał ‘’żebyśmy nie zaspali wolnym początkiem’’. Po ponad 3h było jasne, że to była najlepsza rzecz jaką zrobiliśmy w tym biegu. W pełnym komforcie psychicznym i fizycznym lecieliśmy w stronę Piwnicznej Zdrój. Słońce wstało a wraz z nim nasze humory. Coraz więcej żartów i rozmów między nami się pojawiło. Coraz szybciej łapaliśmy kolejnych zawodników. Ktoś włączył program zwolnione tempo, ale my się na to nie załapaliśmy. Było super!

Na agrafce widzieliśmy wszystkich zawodników oprócz pierwszej 3. Co niektórzy nie wyglądali na świeżych. Sam pamiętam siebie w tym momencie. Też tu miałem bombę. A to nawet nie połowa.

Na zbiegu do Piwnicznej jesteśmy na 7 pozycji tuż za Dominikiem Grządzielem i wraz z ekipą 40 lat przebiegło. To było zadziwiające. Dogoniliśmy Dominika, a druga drużyna znów nas dogoniła. Plany nam się troszkę skurczyły. W tym momencie nie obstawiałem, że z kimkolwiek będę się ścigał. Trochę nam się gorąco zrobiło i musieliśmy opracować nowy plan. Ten, który zakładał biec równym tempie właśnie w Piwnicznej prysł.

fot. Piotr Oleszak

W tym miejscu czekał na nas support w postaci rodziców Maćka. Wymieniliśmy bidony, nabraliśmy żeli i zjedliśmy syte danie. Chłopacy zrobili sobie jakieś dania z ryżu i kaszy. Ja też zjadłem – to co miał Uzi. Nawet dobre i jak na 64km w nogach, to dobrze przyjął organizm. Dla mnie to był znak, że jestem gotowy na ściganie się.

Na punkcie odżywczym i przepaku minęliśmy naszych rywali, wybiegając z niego ponad 1 minutę szybciej. Także byliśmy wtedy na 6 miejscu OPEN. Zadziwiająco dobrze. Nawet były momenty, gdzie się zastanawialiśmy, czy nie za mocno to nam idzie. Teraz jednak był taki moment, że zaczęliśmy mocno pracować. Biegniemy! Nie ważne, że stromo. Dociskaj! Schowaj się za krzakiem. Pracuj mocniej. Do kolejnego punktu pracowaliśmy zdecydowanie mocniej. Przez te 3 km zwiększyliśmy przewagę prawie do 4 minut. Wiedzieliśmy, że idzie nam bardzo dobrze. Także widzieliśmy, że w drużynie rywali Michał Sedlak miejscami odstaje. Musieliśmy to wykorzystać właśnie teraz. Napieraliśmy!

Tak napieraliśmy, że i u nas przyszedł czas na mały kryzys. Maciek wszystko ok? Tak, po czym słychać mocne bęknięcie. Myślę, sobie: ‘’Tylko nie rzygaj’’. Nie mówiąc nic do siebie, wraz z Piotrem zwalniamy i dostosowujemy tempo do Maćka. Sprawdzając co jakiś czas na ile może jeszcze przyśpieszyć kroku. Wiemy, że nie możemy naciskać teraz. Maciek walczy ze swoim organizmem. Cały czas upewniamy się czy czegoś nie potrzebuje. On ciśnie z przodu, a my sprawdzamy jak sytuacja za plecami. Na nasze szczęście wypracowaliśmy na tyle przewagi, że rywali urwaliśmy z zasięgu wzroku. Oni zapewne też przeżywali swój kryzys.

Wiedziałem, że damy sobie radę. To my nadal prowadziliśmy, więc mieliśmy czas na spokojniejsze tempo. Ja sobie powtarzałem w głowie: ‘’Zaatakujemy na finiszu’’. Jednakże nie potrzebowaliśmy tego. Na zbiegu do Wierchomli Wielkiej czekali na nas znów rodzice Maćka. Tu znów drobny posiłek, wymiana bidonów i cola. Jednakże cola od Łukasza, który czekał na Paulinę. A przy okazji wspierał nas na trasie! Maciek ruszył dalej w kierunku Wierchomli Małej. My chwilę za nim. Teraz długi odcinek asfaltowy na nas czekał. Tutaj znów nas śmignął Dominik Grządziel, którego za jakiś czas znów dogonimy. Nad rywalami mamy jakieś 5 minut.

fot. Natalia Podsadowska


Jeżeli to jest 5 minut, a my teraz zrobiliśmy odcinek z kryzysem to znaczy, że im też nie jest lekko. Coraz bardziej się uspokajamy, ale kontrolujemy nasze plecy. Dobiegamy do punktu odżywczego i tylko ja się zatrzymuję po arbuza. Łapię też kawałek dla Maćka. Jeszcze chwila i zaczyna się jedno z trudniejszych podjeść. Mając na uwadze, że mamy tylko 5 minut przewagi postanawiamy użyć linki.  Wciągam Maćka na sam szczyt. Nie wiem czy to jest pomocne dla niego! Ale liczę, że tak. Ja dopiero odczułem to na samej górze przy odpinaniu linki. Bardzo przyjemnie mi się pracowało z większą intensywnością, aczkolwiek mięśnie pośladkowe mocno ‘’zapiekłem’’. Nagle poczułem sztywność w całym ciele. W dodatku na zabicie kryzysu Maćka podaje mu słuchawki. To było dosyć ciekawe doświadczenie. W momencie włączenia ich zaczął skubaniec szybciej biec. A ja? Ciężko! Musiałem zebrać się mocno w sobie. Mógłbym powiedzieć, że 80km przebiegłem na lajcie. Ale kolejne 3km były bardzo ciężkie, a następne 7km strasznie dobijające. Maciek nadawał tempo! Uzi miałem wrażenie, że nie zmęczony. Zbieg do Szczawnik zrobiony już na sztywnych nogach. Jednakże mamy 13 minut przewagi, ale o tym dowiadujemy się dopiero wyżej.

Teraz czeka nas długi fragment biegowy. Gdzie jedni idą, a drudzy biegną. My musimy biec. Cały czas o tym wspominam i tak też robimy. Jeszcze w Szczawnikach dostajemy colę od Krzyśka, którą z Maćkiem wypijamy na pół. Ja już zaczynam się krzywić stąpając do góry. Wiem jednak, że muszę biec bo reszta też biegnie. Doganiamy Dominika. Nawet nie wiem czy coś rozmawiamy, aczkolwiek jeszcze kilka kilometrów przed nawzajem żartowaliśmy. Trochę się nie dziwie. Już mamy prawie 90km w nogach, więc może nie być miejsca na żarty. Na szczycie jednak znalazł się jeden taki, który chciał ze mną pożartować i nie odmówiłem. Jednakże Marcin Ścigalski pośpieszał mnie do biegania. Wymiana bidonów, żeli i na punkcie jeszcze arbuz i piwo bezalkoholowe. Tutaj spędziliśmy najwięcej czasu. Nie wiem czy to ze zmęczenia? Czy już ze świadomością, że mamy dużą przewagę nad rywalami? Może jedno i drugie? Zapewne tak było.

Na Runek nawet spokojnie się wdrapaliśmy – tasując się co jakiś czas z Dominikem. Natomiast zbieg zrobiliśmy już dosyć żwawo. A raczej coraz żwawiej, bo zacząłem liczyć. Liczyłem i liczyłem i w końcu wpadłem na pomysł, aby złapać rekord trasy kobiet. Nikt tego nie negował, nie analizował. Mówię chłopakom 9:43. Teraz wiem, że błędnie podawałem czas, bo rekord jest 9:41:53 Ewy Majer. Jednakże to nie było ważne. Z kilometra na kilometr coraz mocniej biegliśmy. Teraz sobie myślę, że chyba przed chwilą zaczęliśmy biec, bo nie widzę zmęczenia na twarzach moich kolegów.

Mijam Dominika w szaleńczym tempie, albo mi się tak tylko wydaje. Suniemy w dół po nowy rekord kobiet. Wiem, że nie ma to znaczenia, ale fajnie się jeszcze zmotywować. Wpadamy na ostatnią prostą i mówię, że poprawimy spokojnie o 2 minuty. Myliłem się – ledwie zdążyliśmy. Netto czas 9:41:50! A przy tym 5 miejsce open! Chociaż nie ma to znaczenia, bo my biegniemy drużynowo.

fot. Manuel Uribe

To także wygrywamy!

Nie było tak łatwo jakbym się spodziewał. Przed startowe plany były tylko na złamanie 10h, ale po 66km musieliśmy mocniej popracować. W efekcie zrobiliśmy cel z dużą górką. Tylko po co? Dla własnej satysfakcji. Rekord owszem – poprawiony, bo o grube minuty czy też godziny.

Co z tą rywalizacją?
Drużynową konkurencję ukończyło 7 zespołów. Trochę zabawnie. Tak jak się śmieje, że wygrałem kategorię wiekową na UTMB. Tam startowało max 5 osób. Z pozoru sukces żaden. Patrząc jednak na rywalizację i wyniki to moim zdaniem działo się i to ho ho! Sam fakt, że wskoczyliśmy do TOP5 w biegu indywidualnym o tym świadczy. Chłopacy, którzy nas gonili dobiegli z czasem 10:07:40! Czyli na 14 miejscu OPEN. Moim zdaniem to rewelacyjne wyniki. Szkoda tylko, że organizator nie promował tej konkurencji. Postawił na ilość, a nie jakość. I tu zacytuje wiadomość współorganizatora:

‘’A jak będzie brakowało to jakoś postaramy się dodatkowo promować, żeby się zebrał limit’’

I się nie zebrał. Rywalizacja może i ciekawa, emocjonująca. Bo tak było. Ale robienie jej dla 7 drużyn jest bez sensowne. Sztuka dla sztuki.
 
‘’Wbrew pozorom zależy nam, żeby wypłacić te nagrody’’ To fakt, dlatego nie zrezygnowaliście z nagród, bo owszem mogliście to zrobić. A jedynie zmniejszyliście je o połowę. Chociaż to można stwierdzić. Jednakże stwierdzam, że to strasznie głupi zapis był. Albo się robi bieg z takim nagrodami, albo się go nie robi. My zawodnicy nie zmieniliśmy zdania na 2 tygodnie przed. Formę przygotowaliśmy na ten bieg, urlopy zarezerowane, noclegi i wpisowe opłacone, bliscy ściągnięci do pomocy. Też żartowaliśmy sobie z chłopakami, że powinniśmy wejść na podium jak wyczytywali TOP5 Polaków w B7D. Niestety regulamin był bez litosny.

fot. Natalia Podsadowska


Zostaje niesmak w moich ustach. Piszę w moich, bo wypowiadam się za siebie. Jednakże to tylko taki niesmak, który zaraz opłuczę sobie pozytywnymi wspomnieniami. Bieg przecież był wspaniały, dający nam duże emocje i pełno satysfakcji. Z wielką szczerością i radością wbiegałem z Piotrem i Maćkiem na mecie.

No przecież poprawiłem się o prawie 12 minut! Może za rok znów spróbuję? Analizując swój bieg, to biegło mi się nadspodziewanie bardzo dobrze. Dawno nie startowałem na tak długim dystansie i to przy trasie bardzo biegowej.

Co mniej również cieszy to towarzystwo, w którym się otaczam. Po biegu wspólne świętowanie swoich dużych i małych sukcesów. Nie ukrywam, że teamowo jesteśmy wesołą paczką.

ITRA vs RMT:

Dział poświęcony dla świrów. Jak wiecie nie od dziś. Moja racja jest najmojsza. I tak każdy z przedstawicieli rankingów mógłby rzec. W tym też ja mógłbym rzec. Prawda leży jednak gdzieś pośrodku jak to zawsze bywa. Jednak nie omieszkam Wam przedstawić kilka statystyk o tej 10 letniej już imprezie.

Mamy już 10 lat B7D i przez ten czas dużo się zmieniło. A dokładnie od 2015 roku. Czyżby jakiś czynny wulkan stał na Radziejowej lub Runku? To nie Etna, żeby co chwilę zmieniały swoją wybitność! Tak mi się wydaje. Ale ITRA chyba ma swoją teorię. RMT cały czas zostaje przy tej samej wartości, nawet jakby B7D przenieść w Karkonosze to nadal by było 3954m.

Poniżej wyniki zwycięzców oraz bliskiego czasu do naszej drużyny z każdego roku. Jak widać w 2018 roku miał miejsce erupcja wulkanu wskutek czego zapadł się stożek wulkaniczny. I od tak 500m mniej podbiegaliśmy. Magma od ubiegłego roku zastygła, ciutkę się cofnęła. Tak jakby król ITRA miał katar i wciągnął gluta. Tak zrobił i wciągnął 100 metrów do góry. W tym roku możemy się cieszyć przewyższeniami 4070m na B7D! Co na to RMT? Wywalone! 3995m i 100.63km i ani metra więcej. Garmin mówi 99.57km i 4110m.

2018 (100.8km 3970m)
9:03:46 – 825
9:43:15 – 769

2017 (100km 4550m)
9:24:00 – 799

2016 (100.1km 4190m)
9:13:49 – 826
9:38:50 – 790

2015 (99.4km 4030m)
9:11:16 – 800
9:41:53 – 758

2014 (100km 4000m)
9:09:51 – 827
9:38:51 – 786

2013 (100km 4000m)
8:57:38 – 846
9:52:15 – 768

2012 (100km 4000m)
8:51:10 – 856
9:35:46 – 790

2011 (100km 4000m)
9:35:32 – 790

2010 (100km 4000m)
11:17:55 – 671

2019 (100.7km 4060m)
9:01:26 ?
9:41:50?

Podaję specjalnie Czas netto, bo przy brutto byśmy nie pobili rekordu kobiet :D

2 Replies to “Thai Kjøttboller – B7D”

  1. 1. Wielkie gratulacje za bieg! Moim zdaniem super osiągnięcie. Spodziewałbym się, że każdy z Was indywidualnie jest w stanie tak pobiec, ale to, że całą trójką wykręcicie taki czas, to niezły szok. Nawet w parze się trudniej biegnie, a w trójce jest już tyle czynników, które mogą się nie zgrać pomiędzy członkami zespołu… Za rok PTL:)?

    2. Moim zdaniem super, że są dobre nagrody i szczytny ktoś miał pomysł na tę rywalizację drużynową, ale chyba nie wziął pod uwagę jednej rzeczy: w Polsce po prostu brakuje zawodników, żeby o nie rywalizować (w drużynówce). Nie wszyscy zawodnicy z czołówki biegają ultra, więc gdyby na starcie miało stanąć 10 mocnych drużyn, to w praktyce oznaczałoby to, że praktycznie cała czołówka ultra z naszego kraju musiałaby wystartować. To, że się tak mało drużyn zapisało, mogło wynikać w dużej mierze z tego, że Wy byliście zapisani od dawna. Więc zamiast o tym wszędzie trąbić lepiej było zrobić przyczajkę i zapisać się w ostatniej chwili:) bo tak naprawdę jak ktoś nie walczy o nagrodę, to prawdopodobnie zapisze się do biegu indywidualnego – jest to o wiele łatwiejsze, niż kombinować drużynę. Tu w przeciwieństwie do np. Rzeźnika jest taka opcja. Moim zdaniem, dużo ciekawiej by było gdyby te nagrody przeznaczyć na lepsze premię np. dla miejsc od 2 do 10 w biegu indywidualnym 7 Dolin. Wówczas nie byłoby rozdrabniania się zawodników na różne kategorie i poziom biegu głównego mógłby być naprawdę super wysoki.

    3. Ja bym nie patrzył w ogóle na te dane ITRA dotyczące starszych biegów. Wydaję mi się, że oni to trzymają bardziej w celach archiwalnych. Mam np. jakieś biegi z 2013 roku, to niektóre mają tam jakieś kosmiczne parametry.

    4. Za 9 godzin na 7 dolinach w zeszłym roku ITRA dała tylko 825 punktów? Moim zdaniem, to duże niedoszacowanie tego wyniku.

    5. Zauważyłem też, że nagle po kilku miesiącach ITRA obniżyła wszystkim wyniki za tegoroczną Prehybę (być może nie tylko tegoroczną) – wiesz może skąd to wynika? Trochę to dziwne… Ja np. miałem 803 a mam 791. W sumie lata mi to, ale jestem ciekaw co po kilku miesiącach może wpłynąć na zaniżenie wszystkim punktów… może też to ma jakiś związek z tym wulkanem na Radziejowej…

    1. 1. Właśnie się zastanawialiśmy czy są jeszcze jakieś biegi w trójkę oprócz PTL, bo to by było ciekawe doświadczenie.
      2. To fakt, mieliśmy tego świadomość. Szkoda, że organizator nie miał tej świadomości.
      3. Też fakt, widać to po stałych parametrach.
      4. Tak jest. Z tego się śmieje, bo nagle przewyższenia zmalały o 500m. Punkty liche wtedy dostali chłopacy.
      5. Wybacz, poniekąd to moja sprawka. Wypomniałem ITRA błędy, gdzie Marcin Świerc za rekord dostał prawie 50 pkt mniej niż tegoroczny wynik Bartka. Mimo iż trasa się nie zmieniła, a Bartek ciut gorzej od rekordu pobiegł. To po jakimś czasie zmienili i zmienili wszystkie lata. Generalnie jeszcze inne błędy wysłałem, ale cisza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *