Chydy Wawrzyniec 2021/2

Posted on

Część 2:

Start się opóźnił. Dla mnie dobrze, bo jeszcze chciałem dogrzać achillesa i zrobić kilka ćwiczeń. Ubieram rękawiczki i rękawki – jest mi zwyczajnie zimno. Przed startem jeszcze kilka miłych słówek z zawodnikami i lecimy…

fot. Andrzej Olszanowski – sprawdzenie wyposażenia przed startem

Ruszyliśmy w świetle czerwonych rac. Bez skrupułów ustawiłem się na początku biegu, ale już po chwili zostałem wyprzedzony. Jakby nie patrzeć część z tych zawodników zbiegnie na 50+, więc nie zwracam uwagi kto i jak mocno mnie wyprzedza. Początek biegu jest inny niż parę lat temu. Po 2 km rozbiegówki wskakujemy na szutrową drogę, gdzie wchodzimy w las, mijam co jakiś czas asfaltowe drogi i zabudowania.  Wcześniej było kilka kilometrów płaskiego  odcinka – zdecydowanie szybciej. Aczkolwiek punkt w Zwardoniu podobnie pokonujemy jak w latach ubiegłych. Trasę znam bardzo dobrze, więc głupio byłoby się na niej zgubić, chociaż to możliwe. Biegniemy z dużą grupą – 10 osób po 10 km to dość ciekawe zjawisko. To zapewne za sprawą wspólnego biegania z krótszą trasą.

fot. Andrzej Olszanowski – tuż przed startem

Na początku były próby urwania grupy przez Artura Jabłońskiego, ale kilka razy zboczył z trasy więc szybko grupa ponownie się zbiła. Na szczęście Garmin dawał sygnał gdzie skręcić i mogłem płynnie przeprowadzić grupę przez trasę. W sumie to znałem co nieco te tereny. Dopiero przed pierwszym punktem pomiarowym grupa zaczyna się rozjeżdżać. Chyba przebiegam na 7 pozycji, ale wiem, że tylko 2 zawodników przed rywalizuje w Mistrzostwach Polski. To nic nie znaczy, bo mamy dopiero ledwie godzinę wyścigu. Tuż za mną następni zawodnicy.

Poczułem asfalt i kolejne 3 km lecę w okolicy 4:00min/km. Uciekam Tomkowi Kobosowi i Dominikowi Grządzielowi – chłopacy zapewne dziwią się, ale dla mnie to komfortowe tempo. Na asfalcie nie boli mnie i mogę w końcu wyprostować nogi. Leci mi się rześko. W tym momencie wiem, że prowadzę bieg na 80km. Przede mną chłopacy walczą o podium na 50km. Przez kolejne kilometry lecę w samotności – nie czuję presji ze strony innych zawodników. Nie cisnę, bo staram się nie nadwyrężać stopy. Kolejne 15km lecę i nie myślę o biegu. Wyłączyłem się.

fot. Andrzej Olszanowski – gdzieś w okolicy 10km

Gdzieś za Wielką Raczą dogania mnie Maciej Dombrowski. Nie stresuje się tym – lecimy wspólnie kolejne kilometry. Obijałem się chwilę przed, więc przyda się jakaś świeżość. Narzucił trochę żwawsze tempo. Trochę przypomniał mi się bieg z Dominiką Stelmach z zeszłego roku. To ważne aby nadawać tempo równe tempo. Teraz to właśnie robiliśmy. Chociaż 5 km sami lecieliśmy.  Tuż przed Przegibkiem dopada nas grupa Tomasz Kobos, Tomasz Skupień oraz Marcin Świerc. W sumie to z niewielkimi odstępami biegniemy i tak dobiegamy do punktu odżywczego na Przegibku. To jakiś 36km trasy. Wydłużam krok, aby jednak pierwszy wbiec na punkt odżywczy. Wiem co robię. Taki manerw pozwali mi na pierwszeństwo skorzystania z bufetu. Też wiem, że robię to szybko, bo nie rozglądam się za jedzeniem. Staram się sprawnie nalać bidony, w locie łapie kawałek arbuza i znikam. Urywam się od chłopaków dzięki temu. Teraz mam kilka kilometrów spokojnego biegu. Chociaż moje przemyślenia wybiegając z punktu były trochę niepokojące. Dobiegłem do tego punktu 3 minuty wolniej niż w zeszłym roku, ale mimo tego czuje się gorzej. To nie wróży nic dobrego. Rywale tuż za plecami, a ja zaczynam biec z grymasem na buzi. W zeszłym roku tego nie był.

Wybiegając z punktu widzę Marcina Świerca, mijamy się. Mam deja vu – w zeszłym roku w tym samy miejscu mijałem się w Bartoszem Gorczycą.  Wiem, że muszę zacząć pracować na biegu. Chociaż boli mnie już nie tylko Achilles ale wszystkie partie mięśniowe, które nadwyrężam. Widzę Piotra Szumlińskiego, Grzegorza Ziejewskiego, Dominika Grządziela oraz Roberta Farona. Zaś na punkt ze mną wbiegł Maciej Dombrowski i dwaj Tomasze. Więc 9 osób relatywnie blisko siebie po ponad 3h wyścigu.

fot. Piotr Dymus – dobieg do pierwszego punktu odżywczego

Mijam rozwidlenie tras. Chłopacy na 50km już dawno tu byli, więc lecę na dłuższą trasę. Czy mam wybór? Nie wiem. Mówię sobie w głowie, że muszę wytrzymać jak najdłużej potrafię. Boli mnie, ale nic mi się w sumie nie dzieje więcej. To stały tępy ból. Czasem zapominam o nim, ale nie nasila się. Tuż po rozejściu tras doganiają mnie chłopacy. Od teraz biegniemy w 4 osoby, a kilka sekund za nami Marcin Świerc. Na Przełeczy Przysłóp jeszcze go widzę. Myślę sobie, że pozycja medalowa coraz mocniej zagrożona – 5 chłopa i raczej żaden nie wygląda na takiego co by miał teraz umierać i odpuścić.

Trochę się z tego śmieje i nie omijam żartów dla chłopaków, że Dominika Stelmach tutaj szybciej biegła. Zaś mam przeczucie, że zaraz będzie ten czas nadganiać, bo gdzieś właśnie w okolicy Oszusta rozstałem się z Dominiką w zeszłym roku. Teraz raczej nikomu rozstania nie pasowały. Lecimy w 4 rozmawiając przy tym sporo. To dosyć ciekawa scena. Czasem zbijamy się w pary gdzie sobie każda para o czymś rozmawia, a czasem w czwórkę i jeden z nas ma jakieś rozkminy życiowe. Też są odcinki w ciszy w pełnym skupieniu. Urzekła mnie scena zawiniętej w sreberko kanapki Tomasza Skupnia. Żartował, że miał ze schabowym, a w rzeczywistości z pasztetem. Chociaż nadal nie wiem czy to nie żart – że pasztet lżej się przyswaja i nie trzeba gryźć?

Tempo miejscami zwalnia, ale moja głowa się cieszy z tego powodu. Nie ukrywam, że nogi mi się plączą i staram się skoncentrować na osłonie stóp.  Odwracając się na Oszuście nie widzę Marcina Świerca. Jeszcze nie wiemy, że zrezygnował z walki o medal. Są tylko 3, a nas jest czwórka teraz. Więc każdy zapewne był skupiony na tej rywalizacji.

Wydaje mi się, że gdzieś na 55km zrobiłem coś co przez kolejne 15km żałowałem. Przypadkiem i niespodziewanie wywołałem w naszym porządku chaos, którego efektem było rozbicie grupy w drobny pył. Tu zaczął się wyścig.

fot. Katarzyna Gogler

Zmienialiśmy się na prowadzeniu co jakiś czas. Akurat w tym momencie ja leciałem z przodu. Lekko zboczyłem w bok obiegając krzaki z lewej strony. Robię skok w prawo próbując wskoczyć w ścieżkę optymalną. W tym momencie obaj z Tomkiem Skupniem zwalniamy tempo prawie do zera tak aby  się przepuścić. Uśmiecham się w podziękowaniu i mówię:

Tomek Ty się nie wstydź tylko biegnij swoje.

Dostałem także słodkie słowa w odpowiedzi, że niby nie chce się zgubić. Efektem naszej miłej rozmowy był fakt, że teraz Tomek Skupień leciał na prowadzeniu podkuszony moją propozycją. Czułem szarpnięcie tempa. Jeszcze wymieniliśmy kilka zdań o tym, że nawet przyjemnie się biegnie. Jeszcze był wątek o tym, że w maratonie mnie nie ruszało to tempo. Mówiąc te słowa moje oczy nabrały przerażenia. Wyciągnąłem żel, bo wiedziałem, że potem nie będzie okazji go zjeść bo po prostu zaczęliśmy mocno biec. Przez skupienie na jedzeniu Tomek mi odjechał. No, ale nie dziwie się – dla mnie to było za mocne tempo na ten moment. Zaraz za nim ruszył Tomasz Kobos i ja. Chwilę za mną Maciej Dombrowski. Czułem jednak, że też nie daje rady przykleić grupy. Zacząłem pracować intensywniej. Nie chciałem teraz wchodzić mocno w strefę dyskomfortu, ale czułem, że jak tu odpuszczę to już chłopaków nie zobaczę na trasie. To też była okazja aby zrobić przewagę na spokojniejsze zdobycie blachy.

fot. Andrzej Olszanowski – Metpol :D

Kilometry w terenie spadają mi poniżej 5min/km to znak, że zrobiło się biegowo. Tuż przed punktem odżywczym na przełęczy Glinka przyśpieszam do 4:15min/km ale to i tak jest wolny kilometr wobec chłopaków przed sobą. Tomasza Skupnia to nawet nie widzę, bo taką przewagę zrobił na tych kilku kilometrach.  Teraz mamy 10 minut starty do tego co pobiegłem w zeszłym roku na tym odcinku. To dosyć ciekawe, bo teraz widzę jak mocno Dominika tutaj pobiegła. Teraz byliśmy kawał drogi za nią. I w sumie jak ktoś obserwował to raczej nie obstawiał, że z takiego biegu będzie mocne jeszcze przyśpieszenie.

Wbiegam na punkt odżywczy jako 3. Wiem, że muszę znów zrobić to bardzo szybko – nalać wody nie tracąc czasu na coś innego. Widziałem, że na tym zyskuje bardzo mocno. Doganiam chłopaków, którzy nadal przebywają w namiocie. Nalewam flaski, coś popijam w międzyczasie, zjadam kawałek arbuza i znikam. Wybiegam pierwszy z punktu odżywczego. Wiedziałem, że zrobiłem dobrą robotę. Minutowa przewaga Tomka zniknęła, a nawet dorzuciłem kilka sekund swojej przewagi. Tylko na krótko, bo zaraz za mną wyruszyli chłopacy. Chociaż przez 500m mogłem odsapnąć. Zbliżał się właśnie kryzys u mnie. Nadal blisko nas był Maciej Dombrowski, którego widziałem na punkcie odżywczym. Teraz próbuje mnie zmotywować do pracy Piotr Książkiewicz z którym przypomniała mi się scena z tego miejsca gdzie cierpieliśmy ze zmęczenie i zimna. Teraz sam cierpię ale tylko ze zmęczenia.

fot. Marcin Gidaszewski – odcinki płaskie trzeba cisnąć

Zaczyna słońce łapać nas. Chciałbym żeby już grzało, to też dla mnie atut w rywalizacji. Mija mnie Tomek Skupień bardzo szybko. Wygląda zdecydowanie rześko. Pozbawia mnie na ten moment myśli o zwycięstwie. Zupełnie jakby dopiero zaczął biec. Ja natomiast jestem zniszczony. Mija mnie też Tomek Kobos, ale próbuje go przytrzymać. Nie jest to dla mnie łatwe.

W zeszłym roku na tym etapie miałem komfort czasowy i mogłem sobie pozwolić na marsz. Teraz biegliśmy. W 100% wiem, że muszę pracować na ten bieg i nie będzie to komfortowe. Myśli mi się plątają. Zastanawiam się czy czasem nie odpuścić i pilnować 3 miejsca. Zaś z drugiej strony to jest dobra możliwość aby uciekać Maćkowi. Zaczynam mocno cierpieć, ale nie chce odpuścić. Wpadam swój trans. Witaj kryzysie!

fot. Katarzyna Gogler

Zaczynam ze sobą rozmawiać, analizować i wizualizować. Myślę jak się czuje teraz Tomek Skupień, jak się czuje Tomasz Kobos. Jakie mam możliwości? Czy mam jeszcze siły? Czy mam jeszcze siły aby cierpieć mocniej. Ryczę i krzyczę na siebie. Charczę coraz mocniej a muzyka w uszach katalizuje dźwięki zewnętrzne. Słyszę coś niewyraźnie, że Tomek pyta się o coś – jeszcze daję radę odpowiedzieć. Bywają momenty, że nie odpowiadam mu ale przez muzykę i kryzys, który właśnie zajął mi głowę. Muszę jednak Was zmartwić, bo to jest ten dobry kryzys, który przełamuje rutynę, ten który pozwoli mi przełamać spowalniające zmęczenie.

Myślę coraz bardziej o tym, że Tomek Skupień może jeszcze mieć kryzys – jeszcze jest szansa walki. Przecież mogę jeszcze dobrze zbiec, niech mnie niesie ten kryzys. Jeszcze przez chwilę myślałem o tym, żeby dobiec na 3 miejscu. Tomasz Kobos coraz mocniej napierał na mnie – czuje że chce mnie zmęczyć. Przyśpiesza i zwalnia, przyśpiesza i zwalnia. Widzę i czuje to wyraźnie. Wiem, że teraz nie mogę odpuść. Zacząłem jednak myśleć coraz intensywniej o wygraniu. To mi zajęło całą głowę.

fot. Andrzej Olszanowski – Salco Garmin Team

Ciśniemy mocniej! Jest zbieg i teraz siedzę na ogonie Tomkowi Kobosowi – napiera tak abym go nie wyprzedził. Ja czuje, że jest flow w głowie i walka. Nie odpuszczamy żadnego metra tego szlaku. Robi się ślisko i niebezpieczenie, ale mój kryzys i węwnętrzna walka to bagatelizuje. Tomek też nie odpuszcza – lecimy. Krok w krok. Nagle Tomek pada, a ja prawie skacze mu na głowę. Przeraziłem się tym widokiem. Pytam się czy okej – wstaje i ciśnie dalej. Zostało nam jakieś 15km do mety w tym trochę podbiegu. Muszę teraz zaatakować.

Robię to! Biegnę ten cholerny podbieg. Wiem, że to końcówka na ten szczyt – Trzy Kopce. Miejscami przechodzę w marsz, Muszę jednak biec dalej aby uciec Tomkowi. Udaje mi się zrobić dystans pomiędzy nami. Jest teraz krótki zbieg i zaraz znów podbieg pod Rysiankę. Może został 1 kilometr podbiegu? Bolą mnie stopy, ale próbuje to zniwelować krzykiem. Biegnę ile sił i wtem widzę postać przed sobą. Zastanawiam się czy to jakiś turysta biegowy. Przez chwilę zastyga moja mina. Nie wierzę własnym oczom, ale dogoniłem Tomka Skupnia. Dostaje potężnego kopa motywacji. Podbiegam resztę wzniesienia i nawet uśmiecham się do fotografa. Czuje, że dostałem właśnie szanse od losu. Więc muszę to wykorzystać.

fot. Lech Wróblewski – za chwilę długi 10km zbieg do mety

Szybka burza mózgów następuje, analizuje co teraz mam zrobić. Wiem, że włożyłem trochę sił na ten etap. Ale jak miałem siły zniwelować przewagę to teraz muszę znaleźć siły na ucieczkę. Właśnie kończy się podbieg i do mety zostało 10-11km i to głównie zbiegu. Czułem i tak rozmyślałem wtedy, że jeżeli Tomka złapał kryzys na podbiegu to puści go w pewnym stopniu na zbiegu. A na zbiegu jest lepszy, zapewne nie ma problemu ze stopami i raczej jak puści go kryzys to będzie szybciej zbiegał. Ja to wiedziałem. Musiałem tu i teraz wykorzystać to.

Nalewa wodę ze strumienia i właśnie w tym momencie go mijam. Jestem mocno nakręcony i staram się myśleć tylko o biegu. Krzyczę do siebie, ale chyba też krzyknąłem coś na zachętę Tomkowi. Niech będzie porządne ściganie się. Jest odcinek płaski i tutaj staram się mocno nie pokazywać bólu jaki przeszywa moje stopy i Achillesa. Wydłużam krok i robię to bardzo nie pasująco do tego jak się czuje i na ten etap wyścigu. Staram się zrobić dobry biegowy krok. Staram się także robić przewagę. Chociaż jeszcze zbiegam na chwilę w kierunku schroniska, bo wiem, że jest tam kranik z którego można nalać wodę. Wlewam pół bidonu i cisnę w dół. Chyba Tomek robi to samo co ja.

fot. Lech Wróblewski – łapiemy Tomka

Teraz ja prowadzę – jest lekko w dół, miejscami do góry. Cisnę ile mam sił – kilometry 4:17, 4:36 to dla mnie szybko. Tutaj przypadkiem zahaczam ręką o słuchawki bezprzewodowe, które lecą gdzieś w jagody. Zatrzymuje się, aby je sięgnąć, ale nie widzę ich. Słyszę jakiś lekki szum, ale nie widzę. Ułamek sekundy i cisnę dalej. Mówię sobie, że jutro po nie przyjdę. Tu liczy się każda sekunda. Kolejne kilometry 4:35, 4:15,4:15 oraz 4:04. Bolą mnie stopy i czuje, że zaczynam odpływać. Chciałbym już przestać biec. Jeszcze dwa mini podbiegi, wzniesienia i sturlam się. Co chwilę odwracam się za siebie i szukam wzrokiem Tomka. Wiem, że moje tempo nie jest aż takie mocne jakby mogło być, ale odpływam. Czuje, że na moje twarzy wyparowało życie. Lekki dreszczyk przechodzi przez moje ciało. Wbiegam dość trudny teren – zarośnięta ścieżka, tysiące zakrętów. Nie czuje się tutaj pewnie przez nogę i otępiały umysł. Z tyłu głowy zostawiam sobie jeszcze tą myśl, że asfalt jest na końcu. Liczę, że nie będę musiał się ścigać na asfalcie. Wybiegamy na otwartą polanę i na końcu zbiegu widzę asfalt. Na drzewie napis 1km. Myślę teraz, żeby jeszcze na tych kępkach nie skręcić kostki – zbiegam zachowawczo bo to koniec – asfalt. W momencie wbiegu na zabudowanie odwracam się i widzę go.

fot. Katarzyna Gogler – końcówka

Tomek Skupień ciśnie! Wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem! Nie odpuścił. Ale ja też nie odpuściłem. Zrobiłem właśnie rytma. Staram się jeszcze utrzymać tempo odwracając się co jakiś czas. Jakieś 500 metrów zostało i wiem, że już jestem bezpieczny, ale bez siły na wiwatowanie. Chwytam racę i wchodzę na metę. Jest okrzyk i tyle. Nie mam sił na więcej – puściło coś we mnie. Muszę odsapnąć.

Po 50 sekundach wbiega Tomek Skupień, a po ponad 5 minutach i Tomek Kobos. Zrobiliśmy niezły bieg tego dnia. Musiałem dość długo się zebrać, aby przybić piątkę z medalistami Mistrzostw Polski. Cieszę się, że takie podium się zrobiło – każdy tego dnia zasłużył na krążek bo dał z siebie dużo. Ja potrafię jednak tylko siebie w pełni ocenić. Jeżeli o mnie chodzi to cieszę się strasznie z tego biegu i medalu. Cierpiałem strasznie, ale nie to określa waleczność i sukces swojego biegu. Jestem dumny z tego, że udało się przełamać barierę bólu i docisnąć śrubki jeszcze bardziej. Zrobić taki finisz jaki często prezentowałem. Z zaskoczenia i niespodziewanie. Tam gdzie wszystko wskazuje, że już po wyścigu, tam pojawiam się znów ja. Jestem przecież niepoprawnym optymistą.

fot. Andrzej Olszanowski – chill

Punkty i nagrody.

W ITRA otrzymuje 819 punktów, a w RMT 811 punktów. Są to poprawne wyniki na ten bieg względem moich odczuć. Dużo, ale nie kosmicznie dużo – biegałem lepiej, ale z tymi przygodami zdrowotnymi i treningowymi to bardzo dobry wynik. Cieszę się z tego, że przełamałem chociaż barierę 800pkt.

fot. Andrzej Olszanowski – TOP3

W nagrodę za zwycięstwo w Mistrzostwach Polski otrzymałem medal Mistrzostw Polski – złoto cieszy najbardziej oraz nagrodę finansową w wysokości 2000 zł. To cieszy, bo nie wiele biegów w naszej dyscyplinie przekazuje nagrody finansowe. Moim zdaniem zawodnicy doceniają takie nagrody – ja nie ukrywam, że coraz głośniej o tym mówię bo z tego w jakiś sposób się utrzymuje. Dodatkowo otrzymałem zegarek sportowy firmy Garmin za bieg Open. Wiecie mógłbym być Mistrzem Polski, ale jednocześnie nie wygrać biegu. Wartość zegarka to ok.1200zł. Więc mimo wszystko 3200zł to suma optymalna na pokrycie tego wyjazdu i zjedzeniu kilku obiadów jeszcze.

fot. Andrzej Olszanowski – chwila radości

Nie wiem czy jeszcze jakieś inne podsumowanie zrobić w ramach Chudego? Za rok zrobię jak powalczę znów o medal Mistrzostw Polski. Muszę się dobrze przygotować, bo rywale też nie śpią!


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *