Orlen Warsaw Marathon

Posted on

Apetyt rośnie w miarę trenowania!

15.04.2019

Pojadę zapewne rowerem do Body Work, aby trochę rozprostować nogi! Nie planuje dziś nic specjalnego – spałem do późna głębokim snem. O dziwo! Wstałem strasznie obolały. Wczoraj w takim samym stanie się czułem jak wracałem do Poznania. Orlen Warsaw Marathon mnie naprawdę zmęczył…

Myślę sobie o biegu i zastanawiam się gdzie jest moja granica optymistycznego a zbyt luźnego nastawienia do sprawy. Przypomniało mi się, jak w czasie biegu rzucam słowa typu ”Ale tu sami optymiści”. Oczywiście była to odpowiedź na słowa Andrzeja, która wspominał w tym czasie coś o maratońskiej ścianie. Powiedziałem tak mimo, iż miałem w głowie więcej niepewności niż zdecydowania.

fot Tomasz Kasjaniuk


Tydzień startowy

Poniedziałek –  BodyWork
Wtorek – 10km po 4:20min/km
Środa – 11km w tym 8km po ok. 3:42min/km
Czwartek – BodyWork
Piątek – 8km po 4:37min/km
Sobota – 5km w tym 5 przebieżki luźne
Niedziela – START

Jak widać nic specjalnego. Bardzo spokojne treningi, bez szaleństw. Nawet się martwiłem, że za mało biegałem i szczerze powiedziawszy źle się z tym czułem. Generalnie już od 3 tygodni miałem mniejszy kilometraż i to miedzy innymi za sprawą startu w Półmaratonie Warszawskim.


13.04

Przyjechałem lekko niewyspany do Warszawy. Gdzieś popołudniu zaliczyłem szybki obiad z Martyną i Benkiem, a potem pojechaliśmy po pakiet startowy. Na szczęście dla mnie, obyło się bez kolejki. Generalnie zależało mi jak najszybciej załatwić sprawę pakietu.

Po powrocie do mieszkania zrobiłem dosyć długą drzemkę – prawie 2h (chyba). Po czym zabraliśmy się za kolację i przygotowania do startu. Szybki dzień – oby jutro także bieg minął szybko.

fot. bieganie.pl



Parę miesięcy przed

Wyznaczyłem sobie plan wraz z Arturem Kernem ( trener), że warto by się troszkę przewietrzyć na ulicy. Punktem końcowym przygotować miał być właśnie maraton. Czas 2:30:00 był wtedy dla mnie bardzo ambitnym, ale na tyle realnym, że zacząłem mocno pod niego trenować. W miarę jedzenia apetyt rośnie – tak oceniam przygotowania. Przez te kilka ciężkich miesięcy czułem się rewelacyjnie. Widziałem jak forma rośnie. Fakt – były chwile kryzysowe i problemowe, ale mimo to wyszło naprawdę przyzwoicie! Cieszyłem się, że jestem wstanie tak biegać i trenować. Sprawiało mi to wiele radość.

Nawet myślami byłem bliżej życiówek moich lepszych kolegów. Rozpisałem sobie ich życiówki – przekrój od 2:25 do 2:34! Każdy był moim celem – realnym i nierealnym. To miałem się dowiedzieć dopiero podczas maratonu.


14.04

Przed startem

Przyszedł dzień maratonu a jak jakoś bez emocji. Jeszcze 2 dni wcześniej pisałem do Andrzeja, że chyba już mnie stresik bierze przed maratonem. A teraz nic! Benek puścił kilka utworów motywujących przed wyjściem. Generalnie trzeba było kilka rzeczy zrobić, więc nawet nie było czasu się zestresować. Na miejsce dojechaliśmy metrem. Zostawiliśmy depozyt i ruszyliśmy z Benkiem i Michałem Orłem na rozgrzewkę. Jakieś 3.5km wyszło. Oczywiście w międzyczasie zaliczyłem jeszcze dwie wizyty w toalecie. Mimo to jeszcze nie czułem, żebym był idealnie wycieniowany przed startem.

Plan biegowy był dosyć prosty. Chciałem biec po 3:30min/km. To daje prosty rachunek – 3min 30s – 1km, 7min – 2km i tak sobie dodawałem 3:30, 7, 3:30, 7. Z Andrzejem Witkiem nawet się umówiliśmy, żeby biec właśnie na złamanie 1:14 w półmaratonie.


Start
Ruszyłem z 2 linii, czyli dla mnie optymalnie. Przybiłem przed tym piątkę ze znajomymi i ruszyliśmy. Oczywiście na pierwszych 100 metrach trochę osób mnie wyprzedziło, ale po ok. kilometrze wszystko wróciło do normy.

Pierwsze kilometry naszego biegu o dziwo równo. Chwilę po 3km mijaliśmy z innymi biegaczami. To miłe jak ktoś Cię dopinguje. Niestety nie byłem wstanie stwierdzić kto dokładnie do mnie krzyczy, ale i tak dzięki!

Pomiar czasu na 5km mijamy w 17:24! Na tym etapie utworzyliśmy 12 osobową. To bardzo mnie cieszyło!  Oczywiście zakładałem przed startem, że będę bieg z Andrzejem Witkiem i także wiedziałem, że będzie biegł z Nami Grzegorz Gronostaj. Liczyłem także, że załapiemy się na którąś grupę dziewczyn z zającem. I tak właśnie było! Dokładnie 5 kenijek, zając i my chłopcy chcący łamać 2:30?2:28? 2:27?

fot. Tomasz Kasjaniuk


Punkt z 10km mijamy 34:57, czyli cały czas zgodnie z planem na złamanie 1:14:00 w półmaratonie. Nie czuje się komfortowo. Zdecydowanie gorzej mi się biegnie niż 2 tygodnie wcześniej na półmaratonie Warszawskim. Mimo wszystko czułem, że 4 miesiące ciężkiej pracy nie może pójść na marne. Może moje wewnętrzne obawy wynikały z faktu, że ciągle wiało nam w twarz. Nie było kierunku, w którym wiatr dmuchał w plecy. No ktoś specjalnie to zrobił! Przyznać się kto mieszał w pogodzie?

Omijam często punkty z wodą. W sumie to korzystam z co drugiego. Na ok. 13km wypijam kilka łyków żelu wymieszanego z wodą. Ciężej mi się biegnie, ale staram się nie pokazywać tego. Już nawet nie pamiętam jak dobiegliśmy w okolice Agrykoli. Jedynie scena która mi się przypomina to bardzo niebezpieczne zachowanie zawodniczki z Kenii, która przecięła nagle całą naszą grupę z prawej do lewej aby sięgnąć bidon z wodą ze stołu. Zrobiła to tak niespodziewanie, że kilka osób wpadło w nią a reszta musiała mocno wyhamować w tym ja. Także popychanie mnie przez dziewczynę z kenii na tyle mnie irytowało, że zupełnie straciłem motywację wychodzenie ciut do przodu.

Generalnie w większości dystansu byłem gdzieś z tyłu. Też nie ukrywam, że nie specjalnie się czułem i każdy mój krok to myśl trzymania grupy, bo bez niej zapewne zwolnię. No i oczywiście był w niej Andrzej Witek, więc nie mogłem tak po prostu odpuścić. Na tym etapie biegu moich dwóch innych rywali Adrian i Benek nie było i wiedziałem, że ich nie będzie. Także na razie się tym nie martwiłem. Dopiero na 40km zacząłem się nimi martwić…

Pierwszy podbieg wszedł gładko. W sumie to też specjalnie nie trzymałem tempa aby zbytnio się nie zapowietrzyć. Na kilka kroków puściliśmy grupę chyba wraz Grzegorzem. Tak jak mówiłem wcześniej sporo sytuacji nie pamiętam z biegu. Wiem, że przy końcu podbiegu Andrzej dopingował Nas aby dołączyć do grupy. Tak też zrobiliśmy.

Półmaraton mijamy ok. 1:13:30. Pomiar podany na stronie organizatora pochodzi raczej 21km niż z półmaratonu, a przecież to jeszcze 97 metrów. Jest to zarazem mój 4 najszybszy półmaraton w karierze. Brzmi ciekawie!

Już myślałem, że na 24km się odkleję od grupy, ale przyszedł zbieg i można było chwilę odsapnąć. Do 27km chyba jeszcze jako tako się trzymałem.

fot. photo-masters.pl

Pociąg odjechał! Wiedziałem, że tu zacznie się stękanie. Zostało przecież 15km do mety. Na tej strasznie długiej drodze mijam dwie osoby, które wymiotują. Coraz bardziej bierze mnie przerażenie. A mam w głowie jeszcze ten stromy podbieg na ul. Tamka.

Nie wiem jak tam się znalazłem, ale ocknąłem się w momencie jak wolontariusze i policja blokowała zawodników na trasie. Oczywiście po to, abym mógł przebiec prostu. Okazuje się, że dwa fragmenty trasy nie tyle się nakłada na siebie, ale i przecinała w trakcie. Nie wiem kto to wymyślił, ale chyba spora część zawodników nie była z tego zadowolona.


Podbieg na Tamce!
Słyszę znajomych i nawet coś próbuje odpowiedź. Jestem już strasznie zmęczony. Czuje, że ledwo nogami przebieram. Na górze zaczynam odliczać czy jest szansa 2:28 złamać. Niby jest, ale czuje coraz więcej betonu w moich nogach. Mijam Dariusza Nożyńskiego, który dopinguje mnie. Chyba nie zareagowałem, wybacz! Nie pamiętam, ale czułem się po prostu źle.

W głowie mam tysiące myśli. Najgorzej, że mało pozytywnych. Czuje z jednej strony pewność, że uda się złamać 2:30 bo oczywiście myśl 2:28 prysła po 2km. Niby jeszcze na 35km biegłem na ten czas, ale zupełnie tego nie czułem. Nawet nie wiem gdzie to było, ale wiem, że Jacek Sobas krzyczał do mnie, żebym gonił Andrzeja. Wiem, że to jego kumpel więc zapewne jemu bardziej dopingował. Chciałem mu odpowiedzieć, że jest za mocny, ale chyba nic nie odpowiedziałem. Byłem bardzo zmęczony albo tylko sam sobie to wmówiłem.

Na 39km przebiegamy przez most. Nie wielkie wzniesienie czuje jakby było ogromnym podbiegiem. Widzę w oddali Andrzeja Witka. Domyślam się, że także umiera, bo się zbliżam. I to mocno musi umierać, bo ja także zdycham. W ciągu 100 metrów zmieniam kilka razy zdanie – muszę go dogonić na jest to bez sensu. Chyba w sumie zostałem przy wersji jest to bez sensu.

Nie spodziewanie na 40km wbiegamy na agrafkę, której raczej nie pamiętam z mapy. Dosyć dołujące mimo, iż wiem że kilometry i tak będą się zgadzać. Mijam się z chłopakami. Uśmiecham się do Andrzeja, że niby jest u mnie wszystko w porządku. Do teraz nie wiem o co mi chodziło. Przecież wiem, że go nie dogonię. Widział mnie i zapewne myśli o tym samym co ja bym myślał na jego miejscu – ‘’przecież nie mogę tego przegrać’’.  Mija mnie także 3 zawodniczka. Czuje się w tym momencie jak tyczka. Nie wiem dlaczego nie złapałem się jej pleców. Zupełnie biegnę bez motywacji. Liczę tylko, żeby złamać 2:30. Zerkam co chwilę na zegarek i upewniam się czy aby na pewno dobiegnę przed zamierzonym czasem.

https://www.strava.com/activities/2289052551


Meta
Dobiegam bez żadnej euforii! Zatrzymuje się za linią mety i czuje dopiero co to jest zgon. Zaczyna mi się kręcić w głowie i mam wrażenie, że odpływam. Ktoś podchodzi do mnie z mikrofonem i pyta o trasę. Nie do końca świadomy jestem co odpowiedziałem, ale nie było to nic trzymające się kupy. Po 2-3 minutach dopiero mózg zaczął pracować. Na tyle zaczął działać, że uświadomił mnie że wszystko mnie boli – stopy, nogi, tyłek. O co chodzi?!

Ja się pytam o co do cholery chodzi? Jak to możliwe, że mnie tak wszystko boli? Przecież jestem ultrasem? Przebiegłem kilkanaście biegów ultra! Ostatnio maraton na Teneryfie w 2:36 przy dużym kilometrażu trzasnąłem i nawet się nie zająknąłem. A teraz? Teraz mnie bolało jak nigdy dotąd!

Kilka słów wymieniam z Andrzejem, Grzegorzem, Adrianem oraz Benkiem i człapię do strefy masażu. Ciut mi ulżyło, ale nie na tyle, żebym nadal się nie dziwił z reakcji mojego organizmu. To ja mu psikusa zrobiłem, to teraz on mi!

Czas na miecie 2:29:34! Muszę popracować jeszcze nad finiszem, ale i tak nie było źle. To co sobie zapisałem w kajeciku na ten rok zrealizowałem.
Fakt, że apetyt rośnie w miarę jedzenia – no ale cóż zrobić. Będzie trzeba spróbować jeszcze raz! Tylko kiedy i gdzie?

Teraz czas na biegi w górach. Kalendarz jest bez litosny i już nic w tym sezonie nie poprawię. Z drugiej strony trochę się cieszę, bo w górach jest fajnie! Fakt, że trochę się martwię jak mi pójdzie tam? Czy nie zrobiłem się sztywniak na zbiegach? Czy mam na tyle silne nogi na podbiegach? Czy po prostu organizm zaakceptuje zmienne tempo w górach?

fot. Andrzej Olszanowski



Tego się dowiemy już za 2 tygodnie! Aczkolwiek obecnie to wracam do aktywnej regeneracji – rolowanie, BodyWork i solanki od SALCO!



Pierwszy etap zamykam i czekam na więcej. Moim zdaniem zrobiłem duży przeskok – zapewne widoczny. Nie obyło by się to bez pozytywnego nastawienia. To po pierwsze.

Po drugie bez trenera – Artura Kerna, który mimo relacji internetowej umiejętnie pokierował moim treningiem.

Po trzecie Andrzeja Olszanowskiego, który nadal ma chęć mi pomagać mimo iż zna często moje głupie pomysły. Bo raczej nie jestem, aż takim profesjonalistą jakby się miało wydawać.

Firmie Metpol oraz klubowi Salco Garmin Team, którzy wsparli mnie w przygotowaniach na wyspach i w życiu codziennym.

Marcinowi Ścigalskiemu, który przyjął mnie do teamu i przytupem zajął się sprawami związane z bieganiem i drużyną.

Także Benkowi, bo wypada podziękować – Dzięki Benek!

Współlokatorom za obiadki i hejtowanie.

Jakby nie patrzeć BODYWORK zrobił bardzo dużą robotę w moim rozwoju – 2 razy w tygodniu Kuba Gdula męczył mnie, a ja męczyłem go swoją osobą.

Także Mamie, która już mnie nie męczy z pytaniami typu: ''Dlaczego nie pierwszy? , A masz na chleb? A jak studia?’’ No i za to, że nadal jakbym coś chciał, to nadal jest pomocna – jak to mama.

Bartoszowi Kiedrowskiemu – fizjoterapeucie, który zawsze czeka na mnie aby mi pomóc. Wybacz, że ostatnimi czasy nie męczą mnie kontuzje. Widzimy się tylko kontrolnie.

Hammer Nutrition za niezawodne żele i odżywki.

Garmin za zegarek i nowy pasek tętna.

Klinice Stóp za pielęgnowanie stóp.
Saxxowi za jajka.
AfterShokz za uszy.
Royal Bay za łydki.
Black Roll za Brackrolla.

Ufowi za ufo. 

I można tak dalej wymieniać i nawet mi się to spodobało, ale nie wiem czy każdy z Was doceni jak duży wkład każda z pojedynczych osób ma.

8 Replies to “Orlen Warsaw Marathon”

  1. Nie biegam po asfalcie, ale przeczytałem z zaciekawieniem. Bardzo dobra relacja:)
    Oczywiście graty wyniku!
    Jest to takie abstrakcyjne tempo dla mnie, że nie mam skali porównawczej, dlatego gratuluję czegoś czego nie rozumiem ;D

  2. Jesteś dobrym i wszechstronnym biegaczem. Z zainteresowaniem się czyta, ale ortografia i interpunkcja, i składnia w Twoich relacjach i wpisach na ndst.

    1. Dzięki! Już tłumaczę. Generalnie przez cały okres mojej przygody szkolnej z języka polskiego miałem ocenę 2 lub 3. Więc się do tego nie zrażam. Mam tą świadomość, że jest wiele błędów. Aczkolwiek wolę coś napisać, niż nic. Zbytnio nie mam czasu na dopieszczanie wpisów. Z moimi umiejętnościami poprawianie tekstów trwałoby bardzo długo. Więc szkoda mi czasu na siedzenie przed monitorem.

Skomentuj Kamil Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *